10.11.2016

Rozdział VI

Szkoła. Najbardziej znienawidzone miejsce na ziemi przez dziewczynkę z bujną fryzurą na głowie. Loki sterczały jej niemal w każdym kierunku świata, a przede wszystkim opadały na oczy. I choć nauczyciele nie znosili tego jak wygląda, że jest wiecznie roztrzepana to ona i tak robiła im na przekór i po swojemu. Pojawiła się w szkole po długiej nieobecności i tylko dlatego, że babcia niemal na siłę ją tam zaciągnęła. Jessie bardzo nie lubiła tej szkoły, bo każdy ją w niej gnębił, wyzywał i dokuczał. Unikała jej szerokim łukiem i tym razem bardzo miała na to ochotę. Wzięła głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze kierując się jednak w stronę drzwi wejściowych. Postanowiła zrobić jeszcze jedno podejście i wejść do szkoły jakby nigdy nic się nie stało. Pewnym krokiem podążyła prosto do swojej szafki gdzie trzymała książki, a w zasadzie to ona nic tam nie trzymała. Nie posiadała szkolnych podręczników bo uważała, że jej nie są potrzebne. Miała ze sobą tylko jeden zeszyt a w szafce z kolei trzymała drugi tak na wszelki wypadek gdyby ktoś znów zrobił jej kawał i wrzucił plecak do szkolnej toalety. Kiedy upewniła się, że nie ma w szafce żadnego liściku z pogróżkami od chłopaków ze starszych klas zamknęła szafkę i ruszyła na pierwszą lekcję. Historia, której tak bardzo nie lubiła, nie zapowiadała się aby miało wydarzyć się tam coś dziwnego lub nadzwyczajnego. Przeważnie nauczycielki nikt nie słuchał i każdy robił swoje. Wolnym krokiem ruszyła do sali gdzie odbywały się zajęcia i na widok swojej klasy już jej się zrobiło niedobrze. Sam fakt, że kiedy tylko się tam pojawiła i wszyscy zaczynali ją wytykać palcami sprawiał, że miała ochotę uciec stamtąd jak najdalej. Dzwonek oznajmił koniec przerwy i cały tłum ruszył prosto do sali. Hudson zaczekała na to, aż klasa wejdzie do środka po czym weszła zaraz za nimi, niestety została dla niej tylko jedna wolna ławka na samym przodzie pod biurkiem nauczycielki. Westchnęła cicho i ruszyła do ławki zajmując wolne miejsce. Jeszcze nim nauczycielka zdążyła pojawić się w klasie i zacząć lekcje w kierunku Jess poleciały wyzwiska, a kilka osób nawet standardowo rzuciło w nią kulkami z papieru. Starła się tym zupełnie nie przejmować, lecz nim w ogóle zaczęła sobie wmawiać, że to nic takiego w drzwiach sali pojawił się chłopak o jasnych włosach do ramion. Był szczupły i nieco wyższy niż przeciętny uczeń tej klasy. Miał na sobie koszulkę Stones'ów i czarne nieco przetarte spodnie na kolanach. Na rękach miał bransoletki z ćwiekami potocznie zwane pieszczochami, a  na szyi łańcuszek z krzyżykiem. Gdyby nie to wszystko Jessie zapewne nie zwróciłaby na niego najmniejszej uwagi. Różnił się od niej tyle co nic, bo tylko płcią. Chłopak przez chwilę był obiektem zainteresowań w klasie jednak uczniowie szybko się nim znudzili, wracając do swojego poprzedniego zajęcia. Jasnowłosy chłopak, widząc jedynie wolne miejsce obok Jess, skierował się tam i bez pytania zajął wolne krzesełko obok dziewczyny.
- Mogę? Dzięki - posłał jej delikatny uśmiech zerkając przelotnie na nią.
- Ta.. Jasne - odparła wzruszając tylko ramionami.
- Jestem Sebastian, a Ciebie zwą...? - zwrócił się do niej po krótkiej chwili.
- Jessica.. Jess. Mów jak chcesz - odpowiedziała bez większego entuzjazmu podnosząc wzrok na chłopaka sporo wyższego od siebie.
- Jess.. - powtórzył jak echo i lekko się uśmiechnął rozsiadając wygodnie przy ławce.
- Jesteś tu nowy? - zapytała od razu chcąc podtrzymać nieco rozmowę chociaż sama nie wiedziała po co to robi. Spodziewała się tego, że być może i on zmieni nastawienie do niej z powodu zachowania klasy w jakiej byli.
- Niestety ale tak. Przeprowadziłem się niedawno z matką tutaj i tak teraz wyszło, że czasami muszę zajrzeć do nowej szkoły - zaśmiał się cicho i zerknął na nią z powrotem.
- A. Rozumiem - pokiwała głową kiedy usłyszała odpowiedź nowego kolegi. Za nim zdążyła coś więcej powiedzieć znów oberwała kartką papieru, a w jej stronę padło kilka obraźliwych zwrotów. Jessie za wszelką cenę starała się po prostu olać sprawę, jednak zdziwiła ją postawa Sebastiana.
Chłopak odwrócił się twarzą do klasy i rzucił do chłopaków, którzy się śmiali i prawdopodobnie to oni byli tymi co tak bardzo uprzykrzali życie małej Hudson.
- Dajcie jej spokój. Zrobiła wam coś? Bo ja szczerze w to wątpię.
Jess nieco szczęka opadła w dół. Nie spodziewała się tego, że nowy kolega będzie robił za jej "ochroniarza". Właściwie to zaświeciła jej się w głowie lampka. Postanowiła nawiązać lepszy kontakt z Sebastianem i cicho miała nadzieję, że to się uda biorąc pod uwagę jak bardzo byli do siebie podobni przynajmniej pod względem ubioru i wyglądu. Tamci dwaj co się czepiali Jess, zamknęli się, a przynajmniej na jakiś czas. Odpuścili więc sobie zaczepki.
- Nie trzeba było.. - powiedziała kędzierzawa dziewczynka do Sebastiana.
- Nie? - uniósł brwi lekko się do niej uśmiechając - Sądzę, że jednak musiałem zabrać głos.
- No.. Dzięki - odpowiedziała cicho i posłała mu lekki, dość nieśmiały uśmiech.
- Drobiazg - skinął głową ponownie rozsiadając się wygodnie na krzesełku w ławce.
Kiedy po kilku minutach do sali weszła nauczycielka od historii i tak nikt nie zwrócił na nią zbytniej uwagi. Ona sama nawet nie była zainteresowana uczniami. Robiła to co miała robić bo dostawała za to pieniądze i tak było jej to na rękę. Kiedy przychodził koniec roku wystawiała każdemu pierwszą lepszą ocenę aby puścić tą osobę dalej do następnej klasy i by mieć z głowy tak cholernie irytującą klasę. Lekcja każdemu minęła nudno i na rozmowach między sobą, a Jess i Sebastian do końca zajęć nie zamienili ze sobą ani słowa. Dopiero po opuszczeniu sali, chłopak zwrócił się do nowej koleżanki:
- Podejrzewam, że lubisz słuchać dobrego hard rocka.. - rzucił z uśmiechem idąc przez korytarz.
- Po czym tak wnioskujesz? - zadała dość głupie pytanie. Przecież miała na sobie koszulkę z Aerosmith, a plecak pełen naszywek takich zespołów jak The Beatles, The Doors, Led Zeppelin, Pink Floyd, Rolling Stones oraz Deep Purple.
- Po tobie - roześmiał się spoglądając na dziewczynę.
- A no tak.. Głupie pytanie - wzruszyła ramionami i lekko się uśmiechnęła.
- Zapalisz? - zaproponował jasnowłosy zatrzymując się na środku korytarza.
- No.. W zasadzie to mogę ale nie mam przy sobie papierosów - odpowiedziała, trochę zawstydzona.
- Nic się nie martw. Podzielę się z Tobą - skinął głową z uśmiechem i ruszył do wyjścia ze szkoły. Jessie od razu ruszyła za nim. Oboje opuścili szkołę, po czym chłopak skierował się by całkiem opuścił teren szkolny.
- Nie zamierzamy wracać już na zajęcia? - wskazała na szkołę
- Byłem na jednej godzinie, to wystarczy - odpowiedział uśmiechając się - Wiesz jeśli Ci zależy to możesz wrócić na zajęcia.
- Nie no. Nie mam takiej ochoty sam widziałeś co się dzieje.. - odpowiedziała cicho poprawiając plecak i dogoniła kolegę by iść równo z nim. W między czasie Sebastian odpakował nowiutką paczkę czerwonych Marlboro i podał ją dziewczynie.
- Dzięki - odpowiedziała biorąc jednego papierosa. Wygrzebała zaraz z kieszeni w spodniach zapalniczkę i od razu odpaliła go zaciągając się nim. Paczkę oddała chłopakowi, który również od razu zapalił fajkę, a resztę schował do kieszeni w skórzanej kurtce.
- Gdzieś zmierzamy? - zapytała Jess.
- Hm. Planowałem pójść do chłopaków, z którymi grywam próby. W zasadzie to możesz iść ze mną. Nie powinni mieć nic przeciwko - dodał nie wyjmując papierosa z ust.
- No.. Okej. I tak nie mam nic lepszego do roboty - skinęła głową kierując się za chłopakiem.
Długo jeszcze ze sobą rozmawiali o muzyce, co lubią słuchać czym się kierują, co poznali pierwsze i tak dalej. Droga przed nimi krótka nie była więc mieli sporo czasu na zapoznanie się nieco bardziej. Po dotarciu na miejsce okazało się, że jest to małe mieszkanko gdzieś na bocznej ulicy. Uliczka przyjemna nie była już za dnia panował w niej półmrok co zniechęcało do przesiadywania na niej. Weszli do budynku przez metalowe drzwi zatrzaskując je za sobą i ruszyli na piętro. Już od wejścia była słychać muzykę więc to był dla Sebastiana znak, ze chłopaki nieźle się bawią bez niego. Ale to normalne przez to, że aktualnie chłopak jeszcze pomieszkiwał z matką, co było mu mocno nie na rękę. Nie oznaczało to, że nie nocował z kumplami w tej spelunie. Stanął w drzwiach i przywitał się z nimi, a Jessie, która była już nieco zakłopotana rozejrzała się pod małym pomieszczeniu. W jednej ścianie było przejście do drugiego mniejszego pomieszczenia, obok była kuchenka i mała lodówka, a na podłodze walały się materace i sprzęt chłopaków do gry.
- A Ty gdzie się włóczysz? - zapytał chłopak o długich, ciemnych włosach. W nosie miał kolczyka, od którego szedł łańcuszek aż do samego ucha. Z pewnością był połączony z kolczykiem w uchu.
- Zawitałem w nowej szkole i poznałem świetną dziewczynę.. - odpowiedział mu bez owijania w bawełnę po czym odstąpił wejścia by zaprezentować Jess.
- Kto to jest? - rzucił chłopak.
- To jest Jess. Jess poznaj chłopaków. Ten wybredny o Rachel - wskazał na pierwszego z nich, który się odezwał i kontynuował - Jest basistą. Ten to Dave i lubi grać na gitarze. Ogólnie nazywamy go Snake i Rob, który szaleje na perkusji. O ile jest trzeźwy - roześmiał się jasnowłosy chłopak.
- Hej.. - pomachała im ręką na powitanie
- Ogólnie jest jeszcze Scotti ale jego gdzieś wywiało jak zwykle - Sebastian wzruszył ramionami i siadł na jednym z materacy. Poklepał miejsce obok siebie i spojrzał na dziewczynę dodając - Nie stój tak. Siadaj i czuj się jak w domu.
Dziewczyna z lokami nic nie odpowiedziała ale zajęła miejsce obok nowego kolegi. Żaden z nich nie miał większego problemu z tym, że się tutaj pojawiła. Jeden z nich tylko wciąż lustrował ją swoim wzrokiem jakby nie był zadowolony z tego, że ktoś obcy wtargnął na jego teren i był to nie kto inny jak Rachel. Ich spojrzenia się spotkały jednak Jess szybko odwróciła głowę w innym kierunku nie chcąc czuć zimnego i przeszywającego spojrzenia tego typka. Mimowolnie jej wzrok padł na toaletę, w której brakowało drzwi.
- Tak. Kiedyś były tam drzwi - przytaknął Dave widząc zdziwienie malujące się na twarzy nowej koleżanki. Zaśmiał się cicho i dodał - Niestety ktoś był mocno wkurzony i wyjebał te drzwi z zawiasów. Później zrobiliśmy z tych drzwi drewno na opał i ognisko.
- Co? - Hudson przeniosła wzrok na Dave'a wciąż będą chyba mocno zdziwiona tym co usłyszała. Zaraz potem dodała - No tak. Właściwie to wcale mnie to nie dziwi.. Sama nie wiem czemu na to spojrzałam.
- To odruch. Każdy z nas czasami tam zerka.. Szczególnie kiedy Sebastian idzie się myć - parsknął śmiechem Rob.
- Zabawne. Naprawdę.. - jasnowłosy przewalił teatralnie oczami i kopnął kumpla nogą tak aby tamten wylądował w stercie śmieci.
- Na dobrą sprawę to zawsze się podglądamy - wzruszył ramionami Rachel. Mocno nie przejęty popisem jaką robili chłopaki.
- Dobra, wyluzuj - pacnął go lekko w ramię Dave.
- Proponuję zrobić miłą atmosferę i przynieść trochę alkoholu. Rzuć no trochę butelek piwa. Masz lodówkę najbliżej - Sebastian wskazał palcem na kolegę, którego jeszcze przed chwilą wrzucił w stertę śmieci.
- Się robi.. - odparł jakby bez entuzjazmu po czym wyjął sporą ilość butelek z lodówki, która ledwo chodziła i postawił je na środku pokoju. Sam zaś wrócił na swoje poprzednie miejsce trzymając w dłoni jedną butelkę dla siebie. Od razu otworzył ją, pozbywając się kapsla z butelki swoim uzębieniem i wystawił dłoń by wznieść toast.
Pozostali również otworzyli sobie piwo i zbili się sowimi butelkami z jego butelką.
- No to za dzisiejszych gości - rzucił po czym napił się kilka łyków piwa. Reszta poszła w jego ślady, opróżniając butelkę przynajmniej do połowy. Na Jess nie zrobiło to najmniejszego wrażenia, w końcu sama spędzała czasami swój wolny czas z bratem i jego kumplami z zespołu. A tam wódka, whiskey i tanie wino przelewało się wręcz litrami. Od czasu do czasu miała okazję skorzystać z tego aby podpić resztki z butelek więc nie była to jej pierwsza styczność z alkoholem. Jednak nie była na tyle aby pić alkohol w takiej ilości od razu jak oni. Nie spodziewała się też tego, że padną po dwóch czy trzech butelkach. Po takim zachowaniu sądziła, że są wprawieni w picie alkoholu. Po cichu również liczyła, że alkohol otworzy jej mordkę i dzięki temu rozgada się na tyle aby się zaprzyjaźnić z chłopakami. Przynajmniej miałaby znajomych mniej więcej w swoim wieku a nie kumpli swojego brata, którzy i tak rzadko kiedy zwracali na nią swoją uwagę. W między czasie kiedy tak siedzieli i dyskutowali o swoich sprawach Dave po prostu sięgnął po swoją gitarę, nieco już zdewastowaną i zaczął coś na niej brzdąkać dla klimatu. Do butelki każdy z nich także zapalił sobie papierosa, a w pomieszczeniu momentalnie zrobiło się siwo od dymu i nieco duszno. Okno było zabite dechami i bez szyby, więc otworzenie go nawet nie wchodziło w grę. Czasami zdarzało im się wyrwać którąś z tych desek jednak, rzadko kto pamiętał o tym, że jest tutaj okno. Normalnego człowieka już od kilku sekund bycia w tym pomieszczeniu zapewne wzięłoby na mdłości lecz na nich nie robiło to już wrażenia. Sama Jessie nie odczuwała nawet tej dymnej atmosfery aż tak bardzo. W końcu przesiadywała z bratem, który kopci jak smok. Kolejna rzecz, która nie zrobiła na niej wrażenia ani trochę.
- Chcesz? - Sebastian wyjął z kieszeni pełny listek prochów.
- Co to? - spojrzała na niego Jess, a potem przeniosła wzrok na to co trzymał w ręce.
- Spoko. Rozluźnisz się po tym i może trochę rozgadasz, bo widzę, że jesteś nieco skrępowana naszym towarzystwem - zaśmiał się.
- Cóż.. Nigdy wcześniej nie miałam jakoś znajomych, z którymi mogłabym posiedzieć w taki sposób, czy w ogóle jakikolwiek. Zawsze byłam tylko cieniem swojego brata - wzruszyła ramionami. Skusiła się jednak na te tabletki i wzięła od chłopaka listek, wydobywając z opakowania jedną tabletkę. Resztę mu oddała, a tę którą miała wzięła od razu popijając to piwem. Jedyną, dostępną, wodnistą i pitną rzeczą jaka tutaj była.
- Niedługo powinna zadziałać - dodał z uśmiechem Sebastian.
- W to nie wątpię. Przy takim powietrzu i gęstym dymie z pewnością zaraz odlecę - odpowiedziała rozbawiona Jess. Doskonale zdawała sobie sprawę jak alkohol i papierosy działają na człowieka w tak małym i dusznym pomieszczeniu.
- Może zagramy w karty? - rzucił Rob wyciągając jakąś talię kart z kieszeni.
- To nowe? Skąd je masz? - spytał Rachel przyglądając się koledze.
- A.. No wiesz zawinąłem ze sklepu - wyszczerzył się chłopak tasując nowiutkie karty.
Rachel tylko pokręcił głową i nawet wydawało się przez chwilę, że na jego ustach zagościł bardzo delikatny uśmiech.
- W porządku. Zagrajmy w pokera - rzucił Dave.
- W pokera? - Powtórzyła Jessie jakby to było dla niej coś dziwnego.
- No tak.. Bo poker to taka gra.. - kontynuował Dave.
- Wiem jak się gra w pokera - zaśmiała się cicho po czym skinęła głową - Okej. Zagrajmy w pokera.
- Na rozbieranego - dokończył szybko Rachel rzucając dziewczynie spojrzenie jakby miał ochotę już samym wzrokiem ją rozebrać.
- Spoko - wzruszyła ramionami.
Rob przetasował karty po czym rozdał każdemu po pięć kart. Pozostałe ułożył na samym środku podłogi robiąc z nich jedną kupkę.
- No to gramy - rzucił Rachel, któremu w tym momencie oczy zabłyszczały.
Wszyscy jednocześnie skupili się na grze w karty, we wspomnianego wcześniej pokera.

~~***~~

Kiedy Slash wyszedł od babci, pierwszą myślą było zapalenie papierosa. Znalazł ostatniego w kieszeni od swojej kraciastej koszuli i zapalił go sobie. Przez dłuższą chwilę snuł się po ulicy bez większego celu, by swoje kroki potem skierować w stronę domu swojej dziewczyny. Nie śpieszyło mu się zbytnio, a po drodze jeszcze zahaczył o sklep z alkoholami. Kupił tam jedną butelkę taniego wina, pełnego siarczanów i wydał na niego swojego ostatniego dolara. Otworzył butelkę od razu po wyjściu ze sklepu kompletnie nie przejmując się otoczeniem. Powrócił na drogę, która kierowała prosto do jego drugiej połówki. Po około czterdziestu minutach dotarł na miejsce. Jego dziewczyna mieszkała na niewielkim osiedlu domków jednorodzinnych. W sumie w dość spokojnej okolicy. Za nim jeszcze tam dotarł zdążył opróżnić całą butelkę Night Train'a, tak bardzo ukochanego, a jednocześnie znienawidzonego alkoholu. Odnalazł dom, w którym mieszkała jego dziewczyna z matką i zapukał do drzwi. Otworzyły się po kilku minutach, a w drzwiach stanęła matka dziewczyny.
- Saul. Cześć.. - kobieta powitała go z uśmiechem na twarzy.
- Dzień dobry. Jest Yvonne?
- Jasne. Jest u siebie - skinęła głową wpuszczając chłopaka do środka. Slash wszedł po tym jak został zaproszony i zamknął za sobą drzwi. Kulturalnie zdjął buty zostawiając je w korytarzu po czym ruszył na górę po schodach prosto pod drzwi do pokoju swojej dziewczyny. Zapukał dwa razy po czym wszedł.
- Slash! Hej - dziewczyna podniosła głowę by spojrzeć na swojego gościa i ewidentnie na widok swojego chłopaka się ucieszyła. Przywitali się pocałunkiem po czym Slash siadł na łóżku obok niej.
- Jak tam? - zapytał.
- A.. W porządku.. Nic się takiego nie dzieje - wzruszyła ramionami zamykając książkę nad którą siedziała. Yvonne była ułożoną dziewczyną. uczyła się, chodziła do szkoły i miała jakieś tam swoje ambicje.
- Co w szkole?
- Też nic. A co. Chciałbyś do niej wrócić? - spojrzała na niego i roześmiała się cicho pod nosem.
- Raczej nie - odpowiedział i sam się zaśmiał. Miał już po dziurki w nosie szkoły. Nie miał chęci ani ambicji by w ogóle do niej wrócić a co dopiero ją skończyć jako normalny uczeń. Zależało mu aktualnie tylko i wyłącznie na gitarze i na tym aby pchnąć zespół na jakikolwiek szczebel kariery. Chciał, żeby o nich usłyszano i tylko na to teraz liczył i w jakimś stopniu pracował.
- A jak u ciebie? - dziewczyna usiadła po turecku na łóżku obserwując swojego chłopaka.
- W zasadzie bez zmian.. Ciągle stoimy w miejscu i wiesz co.. Jak to się dalej nie ruszy to zacznę szukać chyba innego zespołu - wzruszył ramionami. Jego głos był mocno rozczarowany. Liczył, że skoro już są w kupie to w końcu coś uda im się osiągnąć. Przecież to był ich cel i ten cel ich połączył. Dlaczego więc stali w miejscu i kończyli skacowani po ostrym imprezowaniu? Na to pytanie nie potrafili sobie nawet odpowiedzieć z sensem.
- Myślę, że tak byłoby dla ciebie lepiej, skoro ci na tym mocno zależy.. - westchnęła cicho Yvonne.
- No tak. Ale wiesz.. To nie jest takie proste.. Dopiero co sami zabiegaliśmy ze Stevenem o jakiegoś wokalistę, a jak już mam dobrego to nic się nie dzieje - zabawnie zaczął też przy tym gestykulować rękoma. Jakby chciał przedstawić jej całą dramaturgię tego zespołu jakim byli.
- Nie martw się! Jeszcze będziecie wielcy.. Zobaczysz.. - położyła dłonie na jego barkach i zaczęła go delikatnie masować. Miała cichą nadzieję, że to pomoże mu się rozluźnić.
- Ta.. - przytaknął głową - Idziesz z nami wieczorem do Trubadour?
- O nie.. Znowu? - spojrzała na niego unosząc brwi.
- Jakie znowu.. Ostatnio tam byliśmy jakiś tydzień temu...
- To i tak całkiem niedawno. Podejrzewam, że w między czasie zaliczyliście kilka innych miejsc - dokończyła zdanie za niego. Doskonale wiedziała, gdzie się chłopcy podziewają nocami.
- No dobra... Ale idziemy do Trubadour... Co w tym złego?
- Znowu was wyrzucą na zbity pysk, za burdę jaką robicie? - odpowiedziała mu pytająco. Choć raczej było to pytanie retoryczne.
- Nie wyrzucą. Ale dramatyzujesz... - przewalił teatralnie oczami zerkając na dziewczynę.
- Wyrzucą..
- Wcale nie.
- A chcesz się założyć?
- A o co?
- A nie wiem.
- Nie przypominam sobie żeby nas wyrzucili...
- Bo Cię Steven z Duffem prawie na rękach nieśli - westchnęła dziewczyna i oparła się plecami o ścianę.
- Oj dobra. Raz mi się zdarzyło. Wielkie halo..
- Raz? - parsknęła śmiechem Yvonne po czym dodała - Gdybym zaczęła liczyć to by mi nie starczyło palców u rąk i nóg.
- No okej wygrałaś! Daruj sobie już - oburzył się Hudson robiąc dość zabawną minę przy tym. Nie lubił jej przyznawać racji jak z resztą każdej innej dziewczynie jaką przelotnie spotkał w swoim życiu. Tym razem jednak po raz kolejny musiał pogodzić się ze słowami Yvonne. Z pewnością były prawdziwe bo tylko ona z ich grona wychodziła w pełni trzeźwa z barów. Jemu przeważnie kończył się film gdzieś w połowie. Niewiele pamiętał i niewiele też składało się w całość z opowiadań jego kolegów z zespołu. Każdy sytuację albo wyolbrzymiał albo ubarwiał ją swoimi słowami, a z tego wychodziły dość ciekawe opowiadania i legendy. Jedno było pewne, tam gdzie Guns n' roses tam będzie głośno.

~~***~~

Nim ktokolwiek w ogóle zdążył powiedzieć "próba", wszyscy byli już pod wejściem do Trubadour. Tłum ludzi tego wieczoru był spory, jak zwykle z resztą. Więc to nic nowego. Tutaj zawsze było tłoczno. Przelewało się tak dużo ludzi, że szczerze mówiąc codziennie można było spotkać nową osobę, a tym bardziej stałych bywalców, którzy nie mają co zrobić ze swoim życiem. Nieważne ile mieliby lat, za wszelką cenę chcieli wejść do środka. Czasami tylko po to by wpaść w jakąś bójkę, czasami po to by popatrzeć na panienki, ewentualnie znaleźć dilera i kupić od niego działkę, a w ostateczności po prostu siąść przy stoliku z kupionym Night Trainem za jednego dolara i wypić. Tak było w przypadku chłopaków z Guns n' roses. Sterczeli pod wejściem już blisko dobrą godzinę, ale tylko z jednego względu, żeby wejść wszyscy razem. Nikomu nie chciałoby się w środku szukać na wzajem. 
- Kurwa. Nie lubię na nich czekać - mruknął Steven. 
- Oj dobra.. Zamknij się... - rzucił basista odpalając kolejnego już papierosa. 
- Już dawno byśmy weszli! - niecierpliwił się perkusista. 
- Zaraz przyjdą, zobaczysz... - Duff wyglądał jakby się nimi co najmniej nie przejmował. Wiedział jednak, że skoro się umówili to na pewno przyjdą. Jeszcze nigdy nie spotkał się z tym aby ktoś go wystawił. 
- W takim tempie to nam miejsca zabraknie by w ogóle wetknąć palca do środka.. - burknął Izzy, który dołączył do kopcenia papierosów z Duffem. 
- Wypluj to. Bo mam cholerną ochotę by tam dzisiaj wejść - zbulwersował się Adler po czym rozejrzał dookoła. Ludzi roiło się tutaj multum. Udało mu się nawet wyczaić kilku znajomych, z którymi jako tako się nawet przywitał. W pewnym momencie szturchnął Stradlina łokciem.
- Co chcesz? - oburzył się gitarzysta, że ktoś w ogóle raczy mu przerwać egzystencję w paleniu szluga. 
- To nie jest czasem Liz? - zapytał. 
Stradlin mu przez chwilę nie odpowiedział. Na pierwszy rzut oka nie mógł znaleźć nikogo podobnego do Liz. Dopiero później w oczy rzuciły mu się długie i rude włosy.
- To jest Liz.. - odpowiedział po chwili. Na jego czoło wdarły się zmarszczki jakby nie był zadowolony z tego, że ujrzał ją z obcym kolesiem. Postanowił jednak puścić to bokiem. Chciał udawać kogoś kto nie jest tym w ogóle zainteresowany. 
- Czołem! - krzyknął Slash za ich plecami tym samym wyrywając ich od obserwowania Liz. 
- O jesteś wreszcie. A gdzie Axl? - zapytał McKagan.
Hudson tylko wzruszył ramionami.
- Widziałem go rano ostatni raz. Ale zapewne przyjdzie - rzucił beztrosko po czym wyżebrał papierosa na ładne oczy od basisty. Ten tylko przewalił oczami ale podzielił się z nim. Nie pierwszy i nie ostatni raz mają coś na spółkę. Czasami to jednak było mocno uporczywe. 
- Sorry, stary ale wydałem ostatniego dolara na alkohol.. - wyszczerzył się Slash.
- Jak zwykle. Imprezujesz bez nas - Adler udał obrażonego. 
- Byłem tylko u Yvonne.
- O! Co u niej? Dlaczego nie przyszła z Tobą?
- Uczy się.. 
- Przynajmniej ona jest mądra w tym związku - roześmiał się perkusista. Uwielbiał żartować i czasami nie mógł się powstrzymać od dosadnego obrażania kogoś. 
- Zaraz Ci wpierdolę... - mruknął Slash
- Nie boję się - Adler pokazał kumplowi tylko język i oparł ręce na biodrach. 
- To lepiej zacznij.. - kędzierzawy chłopak zaciągnął się papierosem, a w między czasie kiedy się tak droczył z Adlerem pojawił się i Rose. Jak zwykle ostatni i jak zwykle spóźniony. 
- Ciekawe czy jak matka cię rodziła to też byłeś spóźniony na świat.. - prychnął oburzony Adler. 
- Ty się kurwa odczep od mojej matki. Twoja za to musiała cię upuścić przy wkładaniu do kołyski - Axl nie pozostał mu dłużny. Docinki między sobą towarzyszyły im od początku. Szczególnie, że jeden za drugim jakoś nie zbyt przepadał. Reszta tylko się roześmiała. Obracali w żart wszystko co się dało. Czasami nawet ciężko było im wziąć poważną sprawę na serio. No ale tacy już byli. Piątka beztroskich chłopaków w wielkim mieście aniołów, która dąży do wspólnego celu jako zespół. Czego chcieć więcej? Po kolejnych trzydziestu minutach stania w kolejce by wejść do środka, w końcu znaleźli się w nim. Bez większego zastanowienia się podążyli do baru, by tam kupić upragniony alkohol na tę noc. 
- Hej Michelle! - krzyknął Axl prawie włażąc za ladę. 
- Axl. Cześć - podeszłą do niego dziewczyna o nieprzeciętnej urodzie. Miała długie i jasne włosy, a do tego nieco skąpy strój. Pracowała w Trubadour jako kelnerka, a po za tym była nową miłością Axla. 
- Złotko.. Przyniesiesz nam do stolika pięć Thunderbird'ów? - z uśmiechem na twarzy poprosił rudowłosy. 
- Okej, okej. Na koszt firmy. Niech stracę - odpowiedziała wycierając kilka szklanek, które miała pod ręką. 
- Czy jak na koszt firmy, to mogę prosić o Jacka Daniels'a? - wtrącił Slash przez ramię Axla. 
- Nie. Spierdalaj - rudowłosy odepchnął chłopaka od siebie, dając mu jasno do zrozumienia aby się nie wtrącał i nie liczył na wiele. 
- Ale tylko ten jeden raz! - jęknął rozczarowany, wciąż upierdliwie wpychając swój nos tam gdzie go być nie powinno.
- Powiedziałem nie. Won do stolika - odwrócił się do swojego kumpla po czym wskazał na jakikolwiek stolik w okolicy. 
- Dobra dobra. Już sobie idę.. - mruknął pod nosem i razem z resztą poszli prosto do stolika. Że nie mogli znaleźć już nic wolnego, Duff oraz Slash zdecydowali się odbić przypadkowy stolik na ich drodze. Podeszli więc do jednego z nich i Duff rozsiadł się na wolnym miejscu. Slash z kolei w mało kulturalny sposób wyprosił dwóch chłopaków, którzy tam siedzieli. Wyglądali jak dzieci nieszczęść i być może byli nawet od nich nieco młodsi. Szybko więc czmychnęli kiedy gitarzysta wraz z basistą zaczęli opowiadać sobie o tym co i komu ostatnio zrobili. Ta sytuacja poprawiła Slashowi humor i na jego ustach znów zagościł uśmiech. Zaraz potem dosiadła się i reszta, a na samym końcu jak zwykle Axl. A po kilku minutach Michelle przyniosła im ich zamówienie. Szybko jednak zniknęła z pola ich widzenia wracając do swojej pracy. 
- Dobra chłopaki trzeba omówić kilka spraw - rzucił Rose spoglądając na kumpli. Wystarczająco tymi słowami przykuł ich uwagę, bo nagle wszyscy zaczęli na niego patrzeć jakby obiecał im najlepszą striptizerkę w mieście. 
- Załatwiłem nam miejsce na próby. Ogólnie... Będzie tylko dla nas. Taki nasz wspólny kwadrat. Będziemy mogli w końcu popracować na spokojnie.. - kontynuował. 
- Świetnie! Kiedy zaczynamy? - zapytał Adler mocno podekscytowany tą informacją. 
- Jutro. 
Jego entuzjazm zgasł tak szybko jak się pojawił. Nie był przygotowany na to, żeby zacząć pracować od jutra. Przecież byli w Trubadour, zaraz się upiją i tyle z tego będzie. Jutro będzie kac i nikomu nie będzie się nic chciało. 
- Stary... Kurwa. Przyszliśmy się zabawić a ty mówisz o jutrze? - mruknął przeciągle Slash. 
- Tak. Kurwa jutro. I pierdolę was jeśli się nie zjawicie tam w południe. 
- A możemy być o drugiej? - zapytał Duff.
- Nie. O dwunastej. 
Żaden już nie ośmielił się podważyć decyzji Axla. Pokiwali tylko głowami zgadzając się z nim chociaż każdy miał co do tego mieszane uczucia. Zabrali się więc za spożywanie alkoholu i za oglądanie panienek. Szła butelka po butelce chociaż nie mieli przy sobie ani jednego dolara. Z resztą czy oni kiedykolwiek się tym martwili? Ani trochę. Świetnie się przy tym bawili. Nie obeszło się bez jednorazowych flirtów i bez tego, że czasami jeden z nich znikał na "pięć minut". Wszyscy wiedzieli czym się to kończy. Znów udało się wyrwać pannę, a ona była chętna na małe co nieco. Z resztą cóż się dziwić. Pełno było tutaj pół nagich dziewczyn. Niektóre miały na sobie jedynie top, ledwo zakrywający piersi, i spódniczkę lekko odkrywającą pośladki. Taki widok najbardziej pociągał Axla i Slasha. Chociaż tej nocy ewidentnie każdy był spragniony tego widoku. Nawet Izzy, który zwykle bywał cichy i stał z boku. Długo tam imprezowali przy swoim stoliku co chwila odchodząc, przychodząc, znosząc alkohol i tak dalej. A alkoholu im nie brakowało, wręcz lał się litrami jak zawsze. Wszystko to przerwał jednak Steven:
- O kurwa... Stary nie odwracaj się.. - rzucił do Axla.
- Co? - ten tylko zmrużył oczy chcąc zrozumieć Adlera. 
- No nie odwracaj się mówię! - powtórzył głośniej chcąc przekrzyczeć muzykę i ludzi w koło.
- Dlaczego? - Rose jednak nie zamierzał go słuchać. Automatycznie się odwrócił i widok jaki zobaczył wcale nie sprawił, że poczuł się świetnie. Można było powiedzieć, że w jednym momencie krew go zalała, a z uszu buchnęła para. Jakby tego było mało alkohol w organizmie zrobił już swoje, a to włączyło mu chęć do bójek. Nie spodobał mu się widok Liz z Tracii Gunsem. Jeszcze tylko tego brakowało na dzisiejszy wieczór. 
- Trzymaj go za nim tam pójdzie. Znów nas wyjebią! - rzucił McKagan odstawiając butelkę na stół. Dość niezgrabnie bo ta upadła, a zawartość rozlała się po stole. 
- Zabiję go... Przysięgam.. - po tych słowach Axl odszedł od stolika ruszając do wspomnianej dwójki pewnym krokiem. 
- Kurwa znowu.. - Hudson mruknął pod nosem nie zdając sobie sprawy z tego, że Duff zalał mu spodnie alkoholem. Wszyscy przejęli się tym, że mogą znów wylecieć z Trubadour przez rudowłosego wokalistę. 
W momencie kiedy Liz zorientowała się, że jej brat idzie w ich stronę było już za późno na jakąkolwiek interwencję. Pierwsze co zrobił to odepchnął Gunsa od niej, a zaraz potem przyłożył mu z pięści w twarz. Tracii jednak nie pozostał mu dłużny. Splunął krwią na podłogę po czym rzucił się z pięściami na rudowłosego. 
- Ej chłopaki.. Dość! Przestańcie. Kurwa Axl! - rudowłosa jakoś chciała ich od siebie oddzielić. Niewiele jednak mogła zrobić z Axlem, który wpadł w szał. 
- Pieprz się! Kurwa. Nie masz się z kim spotykać?! - odepchnął od siebie całkiem niedawnego kumpla i spojrzał na siostrę. 
- To nie jest twoja sprawa już o tym mówiłam.. - wskazała na niego palcem. 
- To jest moja sprawa! Moja siostra nie będzie spotykała się z kimś takim jak ten koleś! - wskazał na Tracii Gunsa. 
- W dupie mam Twoje zdanie. Nie rób afery. 
- Twoja wina! Mogłaś się z nim tutaj nie pokazywać! - wściekłość Axla przykuła uwagę nie tylko ludzi dookoła, którzy byli w barze ale zainteresowała się tym zamieszeniem nawet ochrona. Interwencja pijanych chłopaków z GNR nie przebiegła sprawnie. Nim się zebrali w sobie i chwiejnym krokiem przedarli się przez tłum, po raz kolejny ochrona wyprowadziła rudowłosego z lokalu. 
- Odpuść następnym razem - rudowłosa zwróciła się do swojego chłopaka. 
- Nie dam się poniżać, przez Twojego brata - rzucił Tracii pod nosem. Sprawdził przy tym językiem czy ma całe uzębienie po czym objął ją ramieniem i poprowadził gdzieś na bok do stolika, przy którym siedzieli jego kumple. 
Po tym jak Axl znów wylądował za drzwiami Trubadour, a reszta dołączyła do niego przepychając się przez tłum ludzi, który wcale się nie zmniejszał, wszyscy znaleźli się znów przed wejściem. Nie trzeba mówić chyba o tym jak bardzo rozczarowany był Steven, że musi opuścić ten lokal. W zasadzie to każdy z nich był rozczarowany. 
- Spadam stąd.. - rzucił Izzy i bez większego zastanowienia ruszył w drogę do swojego małego mieszkania. 
- No tak pewnie! Kurwa wszyscy sobie idźcie - zbulwersował się wokalista wycierając krew ze swojej twarzy. Miał rozciętą wargę, a krew upierdliwie z niej leciała. 
- Stary.. Wystarczy.. Jutro o dwunastej.. - Duff poklepał wokalistę po ramieniu po czym też skierował swoje pijane kroki do domu. 
- A spróbujcie tylko nie przyjść... - rzucił wciąż oburzony po czym jego wzrok padł na Hudsona. 
- Co? - zapytał pijanym głosem Saul. 
- Nico. Prowadź do domu..
Saul tylko westchnął po czym pożegnał rozczarowanego Stevena klepnięciem w plecy i ruszył wraz z Axlem w stronę domu babci. Nadal nie miał pojęcia dlaczego się na to zgodził ale miał cichą nadzieję, że kwadrat znaleziony przez Axla chociaż tymczasowo będzie jego mieszkaniem. Nie chciał się użerać z nim, a także z babcią i uważać aby jedno na drugiego nie trafiło tak jak dzisiejszego poranka. Noc była długa a droga do domu dwa razy taka. Nie trzeba dodawać, że przez pół drogi po prostu milczeli i palili papierosy. Przez resztę drogi zaś kiedy Axlowi minęła już złość zaczęli obawiać jakby wyglądała ich przyszłość gdyby zostali gwiazdami hard rocka. Powoli, ale to bardzo powoli wchodzili na drogę do tego sukcesu. 

10.05.2016

Rozdział V

Rudowłosa obudziła się dość wcześnie i na pierwszy rzut oka w ogóle nie zdała sobie sprawy z tego gdzie się znajduje. Podparła się na łokciach i rozejrzała się po pokoju. Od razu spojrzała na chłopaka obok i dopiero wtedy uświadomiła sobie, że przebywa w mieszkaniu, a raczej pokoju, który wynajmował Tracii. W następnej kolejności dotarło do niej, że jest cała naga, a ich ubrania leżały porozwalane po całej podłodze. Wszystko to przypomniało jej poprzedni wieczór, kiedy tak namiętnie razem się kochali. Na samą myśl o tym pojawił się lekki uśmiech na jej twarzy. Doszła do wniosku, że Tracii Guns jest osobą w której się chyba zakochała. Postanowiła jednak nic mu o tym nie mówić. Wstała po cichu i ubrała na siebie swoje ubrania po czym sięgnęła po jeden z dwóch ostatnich kawałków pizzy. Lepsze na śniadanie to niż fajka, a tego aktualnie brakowało jej w posiadaniu. Wzruszyła tylko ramionami i zjadła zimny niestety już kawałek pizzy. Stanęła przy oknie wyglądając przez nie i obserwując wschód słońca między wysokimi budynkami Los Angeles. Chwilę później usłyszała głos kochanka:
- Już wstałaś? - przeciągnął się po czym cicho ziewnął. 
Dziewczyna odwróciła się w jego stronę kończąc kawałek pizzy.
- I nawet zjadłam śniadanie - lekko się uśmiechnęła.
- Chodź do mnie, kochanie... - wyciągnął dłoń do dziewczyny, z którą spędził właśnie upojną noc. Rudowłosa podeszłą do łóżka po czym usiadła okrakiem na chłopku. 
- No jestem - uśmiech wcale nie schodził z jej ust, a ona sama zaś chwyciła jego dłoń, splatając przy tym ich palce. 
Tracii wykorzystał ten moment i przyciągnął ją lekko do siebie, wolną ręką obejmując dziewczynę w pasie.
- I co teraz, panie Guns? - Lizzy spojrzała mu prosto w oczy, a on odpowiedział jej tylko uśmiechem, a następnie nim cokolwiek dziewczyna zdążyła powiedzieć, wplótł dłoń w jej włosy przybliżając tym samym twarz Rose do swojej i złożył na jej ustach namiętny pocałunek. Ona zaś bez większego namysłu odwzajemniła pocałunek przedłużając go. Przez krótką chwilę wzajemnie obdarowywali się czułymi i namiętnymi pocałunkami, po czym przerywając je Tracii zaczął mówić:
- Mam do Ciebie pytanie wysokiej rangi...
- Do mnie? A cóż to za pytanie? - zdziwiła się.
- Ważne... - odparł cicho i bez większej krępacji i owijania w bawełnę po prostu zapytał - Zechciałabyś być ze mną w związku? 
Rudowłosa aż zaniemówiła. Otworzyła szeroko oczy i za nim cokolwiek mu odpowiedziała, przez jej głowę przeszło tornado myśli.
- Bardzo chętnie - w końcu udzieliła chłopakowi odpowiedzi. Nic, a tym bardziej nikt nie będzie decydował jak ma sobie i z kim ułożyć życie. Wypchnęła ze swojego życia Izzy'ego, który potraktował ją po prostu jak zwykłą szmatę, a także wsadziła sobie głęboko w dupę zdanie Axla na ten temat. On wyjątkowo najmniej miał do powiedzenia w tym temacie. Była wolnym człowiekiem, prowadziła własne życie i miała prawo do tego by sama za nie decydować. Jeśli coś okazało się totalną porażką lub zwykłym błędem, miała nauczkę na przyszłość.
- No to świetnie. Nawet nie masz pojęcia jak cholernie się cieszę - Tracii najwidoczniej był tą odpowiedzią mocno usatysfakcjonowany, bo na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech.
- Elizabeth Rose, najlepszy towar w Hollywood jest moją dziewczyną - dodał po chwili.
- Daj spokój, Tracii - zaśmiała się cicho.
- Kiedy to prawda! Wszystkie inne to jakieś modelki, gwiazdeczki porno, groupies, laski, które nie mają pojęcia czego chcą i kim są i jesteś jeszcze ty. A ty jesteś po prostu sobą... - przytulił dziewczynę mocno do siebie, gładząc jej włosy.
- Dzięki Tracii... - wtuliła się w chłopaka i przymknęła oczy, ciesząc się z tej beztroskiej chwili.
- Będziesz miał coś przeciwko jeśli się do Ciebie wprowadzę na jakiś czas? - zapytała po kilku sekundach.
- Oczywiście, że nie. Wręcz przeciwnie, bardzo się z tego powodu ucieszę - szybko odpowiedział, tryskając entuzjazmem. Pomysł, który przytoczyła Liz bardzo mu się spodobał, a dla niej było to na rękę, gdyż nie będzie musiała oglądać Axla, a tym bardziej być na łasce Slasha, nocując u niego. To dla niej na tyle dobre, że na spokojnie będzie mogła unikać spotkań z Izzym. Nie miała najmniejszej ochoty się z nim widzieć. Być może odczuwała przed nim strach i przed tym co zrobi, jak ją dalej będzie traktował. Romans jaki między nimi zaowocował jeszcze w Lafayette, skończył się z momentem przyjechania do LA. Czar prysł i przestało być kolorowo, a przynajmniej z jej punktu widzenia. Być może Stradlin wciąż coś czuł do niej tylko miał swój własny powód do tego, by być na nią wściekły. Po cichu liczyła, że jakoś zrozumie zachowanie byłego kochanka lecz cały ten cyrk jej to utrudniał. Jednego była pewna, nie ucieszy się z wieści, że związała się z Tracii Gunsem.
- Zbiorę się po swoje rzeczy. Niedługo wracam - odsunęła się od chłopaka, po czym zeszła z niego tym samym wstając z łóżka.
- Pójść z tobą? - zapytał siadając na brzegu kanapy.
- Lepiej nie. Dopiero byłą jedna burza. Nie potrzebuję kolejnej..
- W porządku... Tylko uważaj na siebie
- Spokojna głowa. Poradzę sobie - posłała chłopakowi uśmiech po czym wyszła z mieszkania Gunsa. W kieszeni spodni znalazła jeszcze resztkę koki, którą dostałą wczoraj. Całkiem o niej zapomniała, może to i dobrze. Schowała się w jakiejś mało ruchliwej uliczce po czym wysypała biały proszek na rękę zaraz potem od razu wciągając to nosem. Woreczek wyrzuciła do jakiegoś pobliskiego kontenera na śmieci po czym ruszyła w drogę do babci Slasha. Minęło sporo czasu za nim przedostała się na drugi koniec miasta i odnalazła budynek, w którym pomieszkiwał Hudson. Upewniła się, że wygląda całkiem przyzwoicie tak na wszelki wypadek po czym weszła do klatki i schodami w górę trafiła pod same drzwi do mieszkania jego babci. Zadzwoniła dzwonkiem dwa razy i zaczekała na odpowiedź. Szybko nie musiała czekać bo już po chwili drzwi się otworzyły, a w drzwiach ukazała się starsza kobieta. Zapewne babcia Slasha no bo kto jak nie ona.
- Tak? - zapytała nieco zdziwiona kobieta widokiem Liz po drugiej stronie.
- Dzień dobry.. Jest może Saul? - zapytała niepewnie rudowłosa patrząc niewinnym wzrokiem na kobietę.
- Ach tak musisz być jego koleżanką, o której wspominał. Jasne. Jeszcze śpi cholera jedna. Możesz go obudzić, może tobie się to uda - uśmiechnęła się emitując sympatią.
Dziewczynie spadł kamień z serca i mogła odetchnąć z ulgą. Wszystko to zapewne dlatego, że jeszcze była pod wpływem resztki kokainy jaką wciągnęła niedawno. Kobieta odstąpiła jej wejście do mieszkania, a gdy rudowłosa weszła do środka od razu zamknęła za nią drzwi. Zaproponowała jej też herbatę ale Liz odmówiła. Nie miała ochoty na nic.
- Jestem tutaj tylko na chwilę. I naprawdę zaraz uciekam - odpowiedziała uśmiechając się do babci Hudsona po czym ruszyła do pokoju, w którym urzędował Slash. W zasadzie to odkąd się znają nigdy w nim nie była i tak naprawdę nie miała pojęcia czego może się spodziewać za drzwiami obklejonymi plakatami, z wywieszką na samym środku drzwi "Do not enter"(Nie wchodzić). Poruszyła tylko brwiami po czym zapukała do drzwi oznajmiając, że wchodzi jednak nie dostała żadnego odzewu z drugiej strony. Zapewne tak jak powiedziała babcia, chłopak wciąż spał. Nacisnęła klamkę i zajrzała do środka. Zaraz potem weszła do pokoju zamykając za sobą drzwi. W pokoju panował półmrok, bo zasłonki były zasłonięte w dość osobliwym nieładzie. W kilku miejscach były zerwane żabki trzymające materiał na karniszu. Na ścianach wisiały plakaty, w rogu stała gitara, a ubrania leżały w zasadzie wszędzie. Czego mogła się spodziewać bo kimś takim jak Slash. Biurko było pełne kartek i ołówków. Wiedziała, że chłopak lubił rysować w wolnym czasie albo kiedy miał jakieś natchnienie. Kiedy już powiodła wzrokiem po całym pokoju i zatrzymała się na łóżku, uświadomiła sobie fakt, że Hudson, którego właśnie miała obudzić, leżał na plecach i obserwował ją spod swoich loków. Lekko się uśmiechnął kiedy ich spojrzenia natknęły się na siebie.
- Czołem - przywitał ją kładąc jedną rękę pod głowę aby było mu wygodniej.
- O. Nie śpisz już.. Właśnie Twoja babcia kazała Cię obudzić.. - lekko się odwróciła wskazując na drzwi.
- Nie śpię - zaśmiał się cicho po czym usiadł na brzegu łóżka. Widać, że był mocno zmęczony. Liz wywnioskowała jedno. Impreza tej nocy toczyła się na całego i zapewne znów okupowali Rainbow swoim istnieniem.
- No zauważyłam.. Rozmawiasz ze mną - zaśmiała się jednak wciąż stała w tym samym miejscu odkąd weszła do środka.
- Gdzie byłaś jak Cię nie było?
- U przyjaciela.. Właśnie przyszłam oznajmić, że zabieram rzeczy i będę mieszkać u niego.. Axl u siebie? Znaczy u Ciebie.. No nieważne.. Axl jest? - westchnęła cicho.
- Wiesz.. No w sumie to nie wiem ale wydaje mi się, że wracał do domu razem ze mną nad ranem.. - podrapał się po głowie odgarniając włosy z twarzy po czym sięgnął po paczkę papierosów i wziął jednego z nich odpalając od razu. Śniadanie pełne witamin jak się dało.
- To tylko tyle w sumie chciałam oznajmić.. - odwróciła się na pięcie by wyjść ale w momencie kiedy chciała złapać klamkę, Slash zdążył wstać i złapał ją za nadgarstek.
- Poczekaj.. - zatrzymał dziewczynę patrząc na nią chociaż sennie to bardzo uważnie.
- O co chodzi? - Rose się nieco zmieszała jego zachowaniem. Zrobiła coś nie tak?
- Co się dzieje między Tobą, a Izzym? Wczoraj był.. Jakiś dziwny
- Nie chcę o tym gadać. Puść mnie. Muszę iść - odgięła jego palce aby się uwolnić z uścisku. Chłopak jednak nie miał zamiaru dawać za wygraną. Oparł się ręką o drzwi aby mieć pewność, że dziewczyna nie wyjdzie.
- Możesz mi zaufać. Widzę, że coś się dzieje, a wiem że Axl na to nie kiwnie palcem, bo to jego najlepszy przyjaciel.
- Nie możesz być moim aniołem stróżem. Nie dogaduję się z Axlem, a Izzy jest także moim przyjacielem - odpowiedziała nerwowo, kłamiąc w sprawie Stradlina.
- Nie wydaje mi się abyście dogadywali się jako przyjaciele..
- Wszystko jest w porządku. Zamieszkam z Tracii Gunsem. Nie musisz się o mnie martwić - za wszelką cenę jednak rudowłosa próbowała otworzyć drzwi i wyjść z pokoju kędzierzawego chłopaka.
- Kim jest Tracii Guns?
- Axl miał z nim kiedyś zespół nim zgodził się założyć Guns n' Roses. Slash kurwa błagam Cię daj mi spokój.
Hudson najwidoczniej zbity z tropu nie wiedział co ma odpowiedzieć. Skończył palić papierosa i podszedł do biurka gasząc peta w szklance, która robiła za popielniczkę. Liz w tym momencie wykorzystała moment, że odszedł od drzwi i opuściła pokój kierując się do pomieszczenia w którym miała nocować ze swoim bratem. Wpadła do niego nie zwracając nawet uwagi na śpiącego Axla, którego hukiem wyrwała ze snu.
- Co Ty kurwa robisz? - prychnął na siostrę ospale.
- Wchodzę, kurwa nie widać? - rzuciła mu równie miłe powitanie jak on jej. Po chwili w drzwiach stanął Slash.
- Możecie być kurwa ciszej? - machnął na nich ręką. Zaraz potem widząc babcię po prostu zamknął drzwi od pokoju i oparł się o nie patrząc na rodzeństwo, które było jego lokatorami.
- Powiedziałam, że przyszłam tylko na chwilę zabrać rzeczy - rzuciła do Slasha i zabrała swój plecak z podłogi po czym stanęła przed nim - Przepuść mnie.
- No nie. Nie ufam temu typowi - upierał się przy swoim.
- Ważne, że ja ufam, kurwa Slash odejdź od tych drzwi! - jęknęła dziewczyna przeciągle. Nie miała najmniejszej ochoty by tutaj dalej przebywać, a tym bardziej oglądać Axla.
- Puść ją. Niech spierdala skoro chce.. - ponaglił ich rudowłosy siadając na kanapie.
- To mój chłopak i będę u niego nocować. Ne masz prawa mnie zatrzymywać.. - pogroziła palcem w kierunku Hudsona.
- Tracii Guns to Twój chłopak? A co z Izzym? - Saul zmarszczył brwi robiąc przy tym dziwną minę. Najwidoczniej nie ogarniał już tego co się działo. Tego było za wiele.
- Kto jest kurwa twoim chłopakiem?! - powtórzył Axl wstając w końcu z tej kanapy, która była jego prywatnym legowiskiem na czas nieokreślony.
- Nie krzycz - rzucił do niego Slash. Rose jednak najwidoczniej olał go totalnie, bo nawet nie zwrócił uwagi, że w ogóle coś do niego było powiedziane.
- Nie Twój interes - wtrąciła się Liz, kierując słowa do swojego brata.
- Sypiasz z nim? Kurwa. Co jak co ale nie kurwa z nim. Ja pierdole Lizka jesteś pierdolnięta!
- To moja sprawa z kim sypiam i z kim chodzę. Mam dość Izzy'ego to pieprzony dupek!
- Kurwa zamknijcie mordę! - przerwał im Hudson. Spodziewał się tego, że prędzej czy później babcia ochrzani go za to, że jest w mieszkaniu ktoś jeszcze niż tylko babcia on i mała Jessie.
- Pierdol się i puść mnie do cholery - odepchnęła Slasha od drzwi i tak szybko jak weszła tak samo opuściła to pomieszczenie. Minęła korytarz i babcię Slasha rzucając jej "do widzenia" po czym trzepnęła drzwiami. Nie miała najmniejszej ochoty by być tam kilka sekund dłużej.
- Ja też spierdalam - ubrał się rudowłosy w między czasie - Idę coś zjeść na mieście. Wieczorem widzimy się u Stevena.
Nim kędzierzawy chłopak zdążył cokolwiek powiedzieć jego już nie było w domu. Westchnął cicho i wyszedł spotykając się z niechcianym spojrzeniem babci. Zaczął się tłumaczyć tym, że to tylko chwilowe i miał nadzieję, że babcia przymknie na to oko. Kobieta pokręciła tylko głową, by zaraz wrócić do swoich obowiązków. Sam Saul pozbierał się w sobie do stanu wyjściowego, biorąc prysznic i ubierając się w świeże ciuchy po czym opuścił mieszkanie. Jeszcze nie miał planów na dzisiejszy dzień ale zapewne skończy się to na piciu ze Stevenem czy coś w tym stylu. 

9.30.2016

Rozdział IV

Kiedy Slash - gitarzysta i Axl - wokalista namiętnie prowadzili dyskusję w salonie popijając tanie wino i paląc przy tym papierosy, drzwi do mieszkania otworzyły się z ogromnym hukiem. Był to nie kto inny jak Steven, a wraz z nim do mieszkania wparował Duff. Ten pierwszy był perkusistą, wybuchową i humorzastą osobą, oczywiście w tym dobrym znaczeniu, gdyż potrafił się cieszyć z byle czego jak dziecko. Drugi zaś był wysokim basistą, spożywającym dziennie litry ruskiej wódki.
Przez niespodziewany hałas, który zrobili, Saul aż podskoczył na kanapie. Wiedział, że ta dwójka jest zawsze wyjątkowo głośna ale nigdy nie był przygotowany na ich "wejście smoka".
- Jasny kurwa gwint! - wrzasnął do nich - Nie możecie kurwa chociaż raz w życiu zapukać albo wejść jak normalni ludzie?!
- Wyluzuj stary. po co ta spina? - beztrosko odparł perkusista. Zawsze towarzyszył mu uśmiech na twarzy, co wyglądało przynajmniej jakby był spizgany od urodzenia.
- Przychodzimy tu w bardzo słusznej sprawie - basista postawił na stole napoczętą już litrową butelkę ruskiej wódki. On sam zaś wygodnie rozsiadł się na fotelu z nogami na ławie.
- Słusznej.. aha.. czyli takiej, żeby rozjebać mi dom - mruknął gitarzysta pod nosem. Chwilę później po namyśle dodał:
- Steven, czy nie możemy iść po prostu do Twojego garażu?
Jego pytanie było oczywiste. Tutaj w każdej chwili mogła wrócić babcia, a wtedy znów musieli by uciekać przez okno, bo innej możliwości nie było. A lądowanie w krzakach wcale nie jest przyjemnym przeżyciem, szczególnie że ostatnio w ten sposób Steven rozerwał sobie spodnie w kroku.
- No... Właściwie to moglibyśmy - odpowiedział perkusista. jego mina wyrażała teraz stan skupienia i przetwarzanie danych, najwidoczniej analizował to co właśnie powiedział do niego Slash.
- Ale co z Izzym? - wtrącił się po chwili Duff, samotnie przechylając butelkę wódki i wlewając trunek prosto w swój organizm.
- Przecież się nie zgubi. Wie gdzie próby gramy - westchnął głośno wokalista.
- No dobra. To w drogę - rzucił Adler i tak szybko jak wpadł do mieszkania babci Slasha tak szybko z niego wybył. Reszta podążyła zaraz za nim zabierając swoje manatki czyli alkohol i papierosy.
- Saulie! Dokąd idziesz? - w drzwiach zatrzymała go Jess. Wyglądała bardzo niewinnie spoglądając na brata swoimi dużymi oczami spod kurtyny kręconych włosów, bawiąc się przy tym końcem koszulki z Aerosmith oczywiście o pięć rozmiarów za dużą.
- Idę na próbę - odpowiedział spoglądając na nią. Doskonale zdawał sobie sprawę co się teraz święci. Zapewne zamierzała go poprosić o to aby zabrał ją ze sobą.
- No dobrze. Możesz iść z nami - lekko się uśmiechnął i wyciągnął rękę do siostry. Dziewczynka szeroko się uśmiechnęła po czym w podskokach złapała go za dłoń pociągając za sobą do wyjścia. Chłopak roześmiał się widząc radość młodszej siostry i ruszył za nią. Zawsze potrafiła go rozbawić kiedy miewał gorsze dni i w sumie za to był jej cholernie wdzięczny. Była dla niego taką małą iskierką, która nadawała mu kolory w tak beznadziejnym życiu.
Kiedy rodzeństwo Hudsonów dołączyło do reszty przed blokiem, trwała już tam zaciekła dyskusja. Każdy zdążył wtrącić swoje trzy grosze, chociaż bardziej to przeradzało się w ciężkie dolary w ich wypadku. Dyskusja ustała w momencie kiedy Slash i Jessie zbliżyli się do nich. Nikt się już więcej nie odzywał do siebie ale każdy czasami coś jeszcze mruknął pod nosem na tyle głośno by zaczepić innego. Żaden jednak nie potrafił podać powodu kłótni jaka się rozpętała. Po prostu zaczęła się znikąd.
Pogoda dzisiaj była wręcz cudowna, upał jak cholera, a to czasami potrafiło rozleniwić wszystkich. Tym bardziej, że nikt nie wpadł na pomysł by podjechać autobusem. Od babci Slasha kursował praktycznie bezpośredni autobus wprost na dzielnicę Stevena. Zatrzymywał się co prawda dwie ulice dalej ale to znacznie mniej chodzenia niż przejście kilku kilometrów z buta.
Gdy cała piątka dotarła do Adlera tak naprawdę nikomu już się nic nie chciało. Wparowali do garażu i pierwsze co padło z ust Duffa to pytanie o wódkę.
- Spoko. Zaraz się znajdzie! - rzucił perkusista i zaczął przesuwać stary regał.
- O tu jesteś.. - powiedział do siebie znajdując tam butelkę wódki. Uśmiech zagościł mu na twarzy po czym usiadł na rozwalonym fotelu.
- W taki sposób to my nic nie zrobimy... - prychnął wokalista.
- I tak nic nie zrobimy bez Izzy'ego - przerwał mu basista uporczywie próbując odebrać butelkę wódki Stevenowi, któremu najwyraźniej dopisywał humor by się z nim drażnić. Odebrał mu ją w końcu uprzednio bijąc perkusistę w głowę.
- Poczekamy trochę to przyjdzie - westchnął rudzielec odpalając papierosa. W tym samym momencie Adler zasiadł za swoją perkusją i z nudów zaczął wybijać jakiś rytm, który zagościł w jego głowie. Chwilę później dołączył do niego Slash przygrywając sobie na gitarze. Po dłuższym czasie z kolei zaczęła im wychodzić jakaś spójna melodia. Jednak ani Duff ani Axl nie miał zamiaru dołączać. Najwidoczniej uznali, że jest to po prostu luźna melodia, która nic nie wnosi. Wokalista tylko kiwał głową na boki w rytm muzyki, a basista był tak pochłonięty spożywaniem wódki, że zapomniał nawet o swoim basie za fotelem. Nagle nastąpiło mocniejsze uderzenie w talerze po czym perkusja ucichła. Był to wyraźny znak tego, że albo Stevenowi wyczerpała się wena albo nie może usiedzieć już na dupie, a dzisiaj wyjątkowo rozpierała go energia do działania. Z resztą chyba jak zawsze.
- Idźmy do klubu - rzucił wstając od swojego sprzętu.
- Teraz? - gitarzysta również przestał grać i spojrzał na swojego przyjaciela. Steven jednak szybko nie odpowiedział. Ponownie zagościł na jego twarzy element zastanowienia się nad pytaniem Slasha, a dopiero po krótkiej chwili udzielił jednoznacznej odpowiedzi:
- No.
- Nie no kurwa stary jest dopiero trzecia godzina. Ocipiałeś? - wymamrotał Rose.
Można było łatwo wywnioskować. że ten pomysł go mocno zniesmaczył. Po ostatniej imprezie w Rainbow prawie ich stamtąd wykopali na zbity pysk. Właściwie każde imprezy tak się prawie kończą. Po kilkunastu minutach zaciekłej dyskusji, kolejnej już tego dnia, na temat wyjścia do barów, w drzwiach do garażu zjawił się Izzy. Nikt chyba jednak nie raczył zwrócić uwagi na drugiego gitarzystę, gdyż upierdliwie bronili swojego słowa z wyjściem na miasto.
Chłopak kulturalnie więc usiadł na kanapie i zbił piątkę z Jessie.
- Cześć mała. O co tym razem poszło? - zapytał przy okazji.
- No czołem, Izzy. Steven chciał wyjść na miasto... - wzruszyła ramionami w obojętny sposób.
- Czyli standardowo - zmusił się na niby uśmiech po czym odpalił papierosa.
Po może pięciu minutach nastała cisza. Wokalista obrażony wyszedł z garażu nie przejmując się w ogóle obecnością Stradlina, a reszta rozeszła się po kątach. McKagan w końcu zaczął grać na swojej gitarze basowej, Steven zaczął szukać więcej alkoholu, a Hudson chyba jako jedyny zainteresował się przybyciem kolegi.
- O jesteś wreszcie -rzucił szukając papierosów.
- O tak. Od jakichś pięciu minut - uniósł brwi do góry i spojrzał wymownie na kędzierzawego kolegę.
- Gdzie Liz? - zapytał po chwili
- Nie wiem.
- Mówiła, że idzie do Ciebie - zmrużył oczy patrząc na Stradlina.
- Bo była. Ale nie wiem gdzie poszła - mruknął przeciągle po czym dodał - Z resztą nie interesuj się, bo kociej mordy dostaniesz.
Hudson najwidoczniej zbity z tropu więcej postanowił nie drążyć tego tematu. Z resztą może faktycznie nie powinien ingerować w sprawy tej dwójki.Wzruszył więc tylko ramionami i zostawił go w spokoju.
~~***~~

Rudowłosa dziewczyna była wściekła zarówno na siebie jak i na Stradlina. Jak on mógł ją potraktować w ten sposób? Czy może to faktycznie była prawda, której ona sama nie dopuszczała do siebie? Sypiała z nim tylko po to aby dostać działkę kokainy? Tak upragnionej i jedynej być może miłości w jej życiu. Oczywiście tej kłamliwej i niszczącej emocjonalnie jak i psychicznie. Była teraz sama w środku dużego miasta, bez jakichkolwiek kontaktów do chociażby pierwszego lepszego dilera. Pytanie na ulicy jakiegoś przechodnia nie koniecznie mogłoby skończyć się dobrze. Nie wiadomo kim jest i co komu potem powie, co zrobi i jak zareaguje. Ona sama już z resztą czuła w sobie brak środka odurzającego. Czuła się źle i powoli zaczynała ogarniać ją fala paniki i zdenerwowania. Na przemian było jej ciepło i zimno, a ręce drżały jej jakby co najmniej cierpiała na jakąś chorobę. Tak naprawdę nie wiedziała gdzie idzie i gdzie jest. W oczy rzucił jej się jakiś bar i tam też podążyła. Nie było to jakieś przestronne miejsce ale miało ciemne kąty idealne na daną chwilę i na to by ukryć jej stan poddenerwowania. Podeszła do baru zamawiając sobie przy nim całą butelkę Jacka Danielsa i jak w transie zgarnęła ją ze sobą i ruszyła w stronę stolika w przyciemnionym kącie. Usiadła w rogu tak aby widzieć całą salę i dokładnie to co się na niej dzieje. Po cichu liczyła, że gdzieś dopatrzy się tego jednego szczegółu, dzięki któremu zdobędzie chociaż ziarenko narkotyku. Póki co jednak postanowiła upić chęć do wzięcia w alkoholu. Otworzyła butelkę i od razu napiła się kilka łyków whiskey. Miała nadzieję, że chociaż trochę odwróci to jej uwagę od głodu narkotykowego. Szybko jednak straciła poczucie czasu. Na pusty żołądek alkohol dobrze nie działał, a przy okazji szybciej uderzały procenty do głowy. Samotnie wypiła już ponad połowę butelki Danielsa tracąc również orientację na sali. Zapomniała całkiem czego lub kogo szukała jeśli cokolwiek takiego miało mieć miejsce jak tutaj weszła. W pewnym momencie do stolika podszedł chłopak, którego dobrze znała. Teraz jednak rozmazywał jej się przed oczami. Sięgnął po butelkę z alkoholem i pozwolił sobie by się poczęstować trunkiem. Podniosła wzrok na niego lecz nie była w stanie nic sensownego powiedzieć, a tym bardziej pozbierać myśli w całość.
- Marnie wyglądasz. Nie powinnaś tyle pić - siadł obok niej obejmując ją ramieniem.
- Tracii.. Odpuść. Kiepsko się czuję - wymamrotała pod nosem odsuwając się od niego.
- Zdążyłem zauważyć - odparł zbierając się na lekki uśmiech.
Był to Tracii Guns, z którym Axl tworzył L.A Guns przez pewien okres czasu nim poważnie wziął się za branżę muzyczną z resztą chłopaków z Guns n' Roses. I choć teraz nie specjalnie się widywali czy coś w tym stylu to Liz i Tracii mieli ze sobą całkiem dobry kontakt. Z resztą nie było takiej osoby, z wyjątkiem Axla, z którą ruda mogłaby mieć spięcie. Świetnie potrafiła się dogadać z każdym na swojej drodze i znaleźć wspólny język na wiele różnych tematów za co była bardzo wdzięczna. Nie miała także problemów z nawiązywaniem nowych kontaktów, no chyba że w grę wchodził głód, brak narkotyków i chęć spicia się do upadłego tak jak to było własnie tego dnia.
- Boże dziewczyno wyglądasz jak trup - podniósł jej głowę za podbródek spoglądając na nią. Sam oczywiście dokończył butelkę Danielsa i odstawił pustą na stolik przy którym siedzieli.
- Już mówiłam, że źle się czuję - odtrąciła jego rękę tym samym odwracając też głowę w drugą stronę aby na niego nie patrzeć.
- Miałaś farta, że na Ciebie trafiłem nim całkiem Cię pozamiatało! - wstał od stolika biorąc ją pod rękę i prowadząc do wyjścia.
- Na tym mi zależało - odgarnęła włosy z twarzy zaczesując je do tyłu.
- Podejrzewam, że zależało Ci na czym innym.. - chłopak tylko westchnął wychodząc z dziewczyną z baru. Od razu uderzyło ich gorące powietrze, a po oczach mocno dawało słońce.
- Skąd wiesz, że zależało mi na czym innym? - zatrzymała się wyrywając rękę. Zawiesiła wzrok na nim mrużąc nieco oczy od promieni słonecznych.
- Chyba nie chcesz robić ze mnie idioty co? - uniósł brwi zatrzymując się przed dziewczyną.
- Dlaczego miałabym to robić? - machnęła ręką.
- Wyglądasz jak trup, cała jesteś roztrzęsiona, zatapiasz się w alkoholu, a gdyby tego było mało masz oczy jak za mgłą. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego w jakim jesteś teraz stanie. Chodź, nie będziemy tak stać na ulicy - ponaglił ją wyciągając do niej rękę.
- W normalnym jestem stanie, pokłóciłam się z Izzym, a Gina wyrzuciła mnie i Axla z mieszkania. To tyle, nic więcej - ale nie zamierzała w ogóle ruszać się z miejsca. Wciąż jednak obserwowała chłopaka przepitym nieco wzrokiem.
- Chodź mówię. Dam Ci to czego chcesz. Jeszcze mi będziesz dziękować - Tracii Guns nadal upierał się przy swoim i zapewne przekonywałby ją tak cały czas póki by nie uległa i nie zgodziła się iść razem z nim. Na szczęście nie musiało to trwać długo, bo już za trzecim razem Lizzy w końcu odpuściła. Chwyciła chłopaka za rękę i razem poszli dalej uliczką. Nie szli długo aczkolwiek może ona nawet nie czuła tego jak czas leci. Czuła się nieco zagubiona zarówno w mieście jak i w swojej czasoprzestrzeni. Niebawem jednak znaleźli się przed drzwiami mieszkania, w którym rezydował Tracii. Chłopak otworzył drzwi i oboje weszli do środka, po czym zaprowadził dziewczynę do pokoju, w którym stała niewielka kanapa, dwa fotele, telewizor, jakiś mały stolik z krzywymi nogami, a pomiędzy tym wszystkim walały się puste butelki i śmieci prawdopodobnie po ostatniej imprezie jaką tutaj urządził Guns. Jakby tego było mało, zasłonka w oknie była do połowy zerwana, a karnisz na którym się trzymała był urwany z jednej strony. Jednym słowem pobojowisko. Ten widok jednak był dla niej całkiem normalny więc się zbytnio tym nie przejęła. Usiadła na kanapie i oparła głowę na oparciu.
- Masz.. - położył na stoliku przed nią woreczek pełen białego proszku.
Dziewczyna podniosła głowę spoglądając na paczuszkę, a potem przeniosła wzrok na chłopaka.
- Żartujesz sobie...
- No nie. Powiedziałem przecież, że dam Ci to czego chcesz. Nic w zamian nie chcę
Rudowłosą zatkało. Nie miała zielonego pojęcia co mogłaby mu na to odpowiedzieć. Po przejściu ze Stradlinem mogła tylko doszukiwać się jakiegoś podstępu.
- Nie wierzę Ci - odparła po krótkiej chwili. Choć była nieco wstawiona to jednak jeszcze gdzieś tam posiadała trzeźwe i racjonalne myślenie na tyle by zachować ostrożność.
- Lizzy Rose.. - zaczął cicho po czym westchnął i kontynuował - Co jak co.. Ale mi nie wierzysz?
- A mam powód by Ci zaufać? - uniosła brwi.
- Znamy się już jakiś czas. Przypomnij sobie czy kiedykolwiek coś chciałem od Ciebie? - przechylił nieco głowę na bok.
- W zasadzie to nie.. Ale kładziesz przede mną woreczek pełen narkotyku i twierdzisz, że nic ode mnie nie chcesz. Izzy też tak mówił... - przerwała jednak, bo zdała sobie sprawę, że się za bardzo rozpędziła w mówieniu.
- Co masz na myśli? - zmrużył nieco oczy patrząc na dziewczynę.
- Nic. To jest nieważne. Kiedyś Ci zapłacę za to - sięgnęła po narkotyk po czym przyrządziła sobie krechę by wciągnąć ją nosem. Nie powstrzymała się nawet przed wzięciem kolejnej, od razu więc przygotowała drugą i także wciągnęła. Przez dłuższą chwilę siedziała ze spuszczoną głową zasłaniając twarz włosami.
- Lepiej? - Tracii postanowił przerwać tę nieco niezręczną ciszę jaka zapadła w momencie gdy rudowłosa dorwała się do narkotyku.
Jako odpowiedź dostał tylko potrząśnięcie głową. To była wystarczająca odpowiedź i innej nie dostał z resztą. Po kolejnych minutach, które powoli płynęły, dziewczyna dochodziła do siebie. Odzyskała normalne podejście do życia.
- Dzięki Tracii - wstała z kanapy przeciągając się. Na jej twarzy zagościł lekki uśmiech, a ona sama podeszła do chłopaka i pocałowała go w policzek.
- Za co to?
- Za troskę - zaśmiała się cicho. Była to absurdalna rzecz, bo nie można było nazwać troską tego, że ktoś daje drugiej osobie woreczek kokainy.
Chłopak nic nie odpowiedział ale za to odwzajemnił lekki uśmiech. Postanowił w międzyczasie jeszcze zamówić jakąś pizzę uzgadniając uprzednio z dziewczyną jaką chcą zjeść. W między czasie rudowłosa pozwoliła sobie na krótki, orzeźwiający prysznic by choć trochę doprowadzić się do porządku, który i tak już dawno zgubiła. Kokainę schowała do kieszeni w spodniach by być pewna, że nikt jej tego nie zabierze po czym się rozebrała i szybko wskoczyła pod prysznic. Odkręciła wodę ustawiając ją by była letnia i spędziła tak pod nią kilkanaście dobrych minut. Kiedy wyszła spod prysznica, wytarła się jedynym ręcznikiem jaki wisiał w łazience i z pewnością był to ręcznik Gunsa. Nie przeszkadzało jej to jednak. Ubrała się od razu po tej czynności i wyszła z łazienki. Była mocno zaskoczona, kiedy pizza była już odebrana i stała na stoliku przy kanapie.
- Mamy kolację - rzucił Tracii z uśmiechem po czym wyjął z szafki dwa piwa dla nich.
- Cudownie - zaśmiała się cicho dodając - jestem cholernie głodna,
- No to smacznego - uśmiechnął się do niej i zachęcił od razu do jedzenia po czym sam wziął jeden kawałek pizzy.
Rudowłosa pierw otworzyła sobie piwo i napiła się kilka łyków, a w następnej kolejności sięgnęła po kawałek pizzy. Czas im szybko upłynął ale za to miło. Liz dokończyła piwo odstawiając pustą butelkę na podłodze po czym podeszła do magnetofonu i włączyła kasetę. Uśmiechnęła się kiedy z głośników popłynął jej ulubiony zespół jakim był Aerosmith. Zaraz potem zawróciła na kanapę jednak nie usiadła na niej obok chłopaka. Postanowiła usiąść mu na kolanach okrakiem. Tracii położył tylko dłonie na jej udach po czym przejechał nimi na jej talię i przyciągnął do siebie. Bez wahania złożył na jej ustach pocałunek, jeden, drugi i kolejne, które przerodziły się w długie i namiętne pocałunki. Wsunął dłonie pod jej koszulkę, której dość szybko się potem pozbył z dziewczyny. Było już pewne co z tego wyjdzie. Rudowłosa odwzajemniła się tym samym. Rozpięła kraciastą koszulę chłopaka i zdjęła ją z niego pewnym ruchem. Zmienili pozycję. Tracii położył ją na kanapie a sam znalazł się nad nią rozpinając jej spodnie. W tym samym czasie zszedł z pocałunkami na jej szyję, a potem prosto na dekolt i jej piersi. Lizzy mu nie broniła, bo nie miała takiej potrzeby. Czuła się przy nim bezpiecznie i nie przeszkadzało jej nawet wspomnienie o tym co było z Izzym. Stało się trudno, czas zapomnieć i zająć się chwilą, która właśnie teraz trwała. Pozwoliła sobie na stosunek z Tracii Gunsem, a to doprowadziło do tego, że chyba zaczęło w niej rosnąć uczucie do niego. Być może pojawiło się już wcześniej kiedy wraz z jej bratem Tracii postanowił założyć zespół. Wtedy tylko mogła sobie nie zdawać z tego sprawy, bo była zbyt zajęta Stradlinem. Nie było o czym myśleć, teraz leżała obok innego po udanym stosunku z nim. Mimo krótkiej znajomości traktowała go jak przyjaciela, a teraz może nawet jako kogoś więcej. Nie zamierzała jednak przyznawać się do tego zbyt szybko. Leżąc tak z głową na jego klatce piersiowej nawet nie zwróciła uwagi kiedy złapał ją sen. Sam Tracii jeszcze leżał przez dłuższą chwilę bawiąc się jej rudymi włosami, po czym sam popadł w senność i zamknął oczy. 

9.15.2016

Rozdział III

Łazienka nie była dużym pomieszczeniem. Znajdował się w niej prysznic, szafka z umywalką, toaleta. Ogółem rzecz biorąc nic nadzwyczajnego. Rudowłosa dziewczyna czuła i doskonale wiedziała, że potrzebuje odprężenia, a także orzeźwiającego prysznicu. Wciąż była zaspana i zmęczona, a mięśnie bardzo upierdliwie dawały się we znaki. Dziewczyna pozbyła się z siebie ubrań a także bielizny po czym weszła do kabiny prysznicowej zasuwając drzwiczki za sobą. Odkręciła zimną wodę i w momencie gdy po jej ciele zaczęły spływać lodowate krople wody poczuła jak dostaje gęsiej skórki. Uwielbiała to uczucie więc przymknęła tylko oczy chcąc choć trochę się wyluzować. Przyjemny, a zarazem zimny prysznic pozwolił jej myślami odlecieć do przeszłości. Parę dni temu pokłóciła się z Izzym i stąd przyszło jej do głowy to, że właśnie znajdowali się u Slasha a nie u niego. Z drugiej strony jednak Axl nie miał pojęcia o tym, że się nie dogadywali. Przecież on nawet się nie przejmował sprawami swojej siostry. Uświadomiła sobie też fakt, że Izzy był dla niej jedyną podporą w kwestii narkotykowej, szybko więc odczuła bodźce narastające z powodu braku koki w organizmie. Uderzył ją tępy ból głowy, a także zrozumiała, że bolące mięśnie również są tego objawem. Dokładnie w tym momencie uświadomiła sobie, że sam prysznic jej nie pomoże. Sprawa więc była prosta, albo na szybkości znajdzie przypadkowego dilera albo w jakiś sposób dojdzie do porozumienia z przyjacielem swojego brata. Axl nie miał bladego pojęcia o tym, że Liz bierze dragi, bo po co. Zmartwiony tym faktem by nie był, a po za tym nic mu do tego. Kolejny problem wynikał z tego, że między nią a Izzym był przelotny romans. Romans, którego ona tak bardzo nie chciała i tu pojawił się kolejny problem. Jak powiedzieć stanowczemu chłopakowi, że jednak nic z tego nie będzie? A jakby było jeszcze tych problemów mało, to właśnie wylądowali na noc u Slasha. Cała ta sytuacja była nie tyle co skomplikowana a mocno ironiczna. Będzie musiała strzelić dobrą bajkę o tym gdzie podziali się na noc i okłamać przy tym Izzy'ego lub będzie musiała przyznać się do wszystkiego i dalej toczyć z nim kłótnie, z której zapewne i tak nic nie wyniknie. Lizzy nadal nie znalazła wyjścia z tej sytuacji, za to do świata przywróciły ją mdłości. Ogarnęło ją uczucie zrzygania się po prostu życiem, a przynajmniej tak sobie wmawiała. Nie dopuszczała żadnej myśli, że pojawił się głód narkotykowy. Być może dotarło do niej to, że wzięcie tego po raz pierwszy nie było najlepszym pomysłem. Wtedy jednak emocje wzięły górę nad myślami. Kłótnia z ojczymem o ich bunt, wojna w domu, słabe oceny w szkole, wzajemne dogryzanie sobie między nią i Axlem i ten moment kiedy pierwszy raz ją uderzył. Wszystko to wystarczyło aby ich relacje spadły do zera. Matka nawet nie kiwnęła palcem ale dziewczyna nie miała jej tego za złe. Być może tamten okres ich życia po prostu ją przerósł emocjonalnie. Ona sama wytrzymałaby takiej presji. Dokładnie pamiętała dzień kiedy wylądowała u Izzy'ego w domu, kiedy nie miała się gdzie podziać, wtedy też długo rozmawiali, kiedy pozwolił jej się wypłakać jak nigdy. Lizz nie zwykła płakać, a już na pewno nie w czyjejś obecności. Pamięta dokładnie jak zapytał jej czy chce spróbować, wyluzować się, ochłonąć a przy okazji uspokoić. Tamtej nocy było jej wszystko jedno więc bez żadnego zastanowienia się po prostu wzięła. Władowała w siebie krechę koki i choć był to narkotyk pobudzający to zadziałał na nią kojąco. W jednym momencie poczuła się jakby wszystko odeszło gdzieś na bok, a problemy przestały istnieć. Szybko odczuła efekt działania substancji w swoim organizmie i nawet nie miała pojęcia wtedy jak jej życie zmieniło się diametralnie o całe sto osiemdziesiąt stopni. Nie broniła się nawet przed Izzym i pozwoliła sobie na wspólne igraszki w łóżku razem z nim. Nie żałowała, że swój pierwszy raz przeżyła właśnie z nim i to tamtej nocy. Jednak im więcej myślała i analizowała tym bardziej do głowy napływały jej dziwne myśli. I tak było tym razem, że mógł ją po prostu wykorzystać. W końcu zażyła dragi, była łatwiejsza, silne emocje, które tak bardzo ją wykończyły i brak oporu przed nim. Nagle wszystko stało się dla niej jasno nielogiczne. Cóż czasu się nie cofnie, a po za tym była wtedy tylko głupią dwunastolatką.
- Pieprzyć to.. - rzuciła cicho. Był to właśnie ten moment, w którym nie potrafiła sobie poukładać myśli w całość. Otworzyła oczy i zakręciła wodę. Momentalnie nastała cisza dookoła niej i przez chwilę zaczęła się zastanawiać ile czasu spędziła w ten sposób. Na szczęście minęły mdłości, a ból głowy stał się na tyle znośny by mogła funkcjonować w miarę normalnie. Wyszła z kabiny prysznicowej i sięgnęła po pierwszy lepszy ręcznik i wytarła nim swoją twarz. Jednocześnie do jej nosa dotarł męski zapach. Męskie perfumy, żel pod prysznic i to wszystko wymieszane z dymem papierosowym.
- Slash.. - szepnęła do siebie i nie wiedzieć czemu po prostu się lekko uśmiechnęła. To był ten zapach, który wprawił rudowłosą nastolatkę w euforię, poprawił jej humor, a jednocześnie przypomniał gdzie się znajduje. Bez jakichkolwiek krępacji wytarła swoje ciało tym ręcznikiem po czym nie zerkając lustro ubrała na siebie ciuchy. Wciąż dało się od nich wyczuć woń ostatniej imprezy lecz nie miała nic innego przy sobie. Aktualnie wszystko leżało w pokoju pełnym terrarium. Westchnęła cicho i opuściła łazienkę kierując się prosto do "ich"pokoju. Tam z plecaka wyjęła świeżą koszulkę, bieliznę i rozłożyła ją na fotelu. Pozbyła się z siebie wczorajszych ubrań tym samym zostając na środku pokoju kompletnie nago. Oczywiście nie sprawdziła czy drzwi od pokoju są dobrze zamknięte i ktoś mógłby ją zobaczyć ale widać, że nawet się tym nie przejęła. Ubrała dolną część bielizny, skórzane spodnie, na górę zaś zwykłą biała koszulkę na ramiączka. Nie zwykła nosić biustonosza, a wręcz nawet nie lubiła go zakładać na siebie. Mokre włosy rozczesała palcami, bo szczotka jej gdzieś po prostu przepadła. Kiedy uznała, że jest gotowa i może pokazać się już publicznie, skierowała się do wyjścia z pokoju. Z impetem otworzyła drzwi i niemal od razu dostała zawału. Kędzierzawy chłopak z kolei cofnął się o kilka kroków w tył napotykając ścianę za plecami. Oboje musieli mieć mocno zaskoczone miny.
- Podglądałeś mnie - od razu postawiła mu zarzut.
- Tylko przechodziłem - odparł szybko chcąc mieć cokolwiek na swoją obronę.
- Jak długo tu stoisz? - zapytała wciąż lustrując chłopaka wzrokiem. Nie spodziewała się spotkania w takich okolicznościach.
- Dopiero przyszedłem - podrapał się po głowie. Prawda była jednak taka, że obserwował ją już od kilku minut przez uchylone drzwi do pokoju.
- Kłamca... - mruknęła pod nosem rudowłosa.
- Masz ładne ciało... - powiedział cicho lecz pewnie siebie. Chyba liczył na to, że zaakceptuje komplement i wszystko wróci do normy. Zbita z tropu Liz nie wiedziała co ma na to odpowiedzieć. Wściekła się na siebie w środku za to, że nie sprawdziła czy drzwi są dobrze zamknięte. Z resztą czego mogła się spodziewać po chłopaku takiego pokroju jak Slash.
- Muszę iść. Cześć - machnęła do niego ręką po czym minęła go i ruszyła do drzwi wyjściowych.
- Poczekaj. Dokąd to? - Saul od razu popędził za nią jakby się bał, że więcej już nie wróci.
- Do Izzy'ego - zamknęła mu drzwi przed nosem i ruszyła przed siebie prosto do domu wspomnianego wcześniej chłopaka.


~~***~~

Dzień jak co dzień. Tylko tyle mógł stwierdzić Izzy, który dopiero co wstał do życia. Czuł uderzenie duchoty, a to oznaczało tylko jedno. Było gorąco, a okno w jego pokoju z niewiadomych przyczyn było zamknięte. Przetarł swoją twarz i tak samo jak jego pozostali kumple zdał sobie fakt, że mocno popłynęli w balet przez ostatnie kilka dni. Zapewne gdyby nie upierdliwe pukanie do drzwi leżałby w łóżku dalej i smacznie spał. Nie miał pojęcia kim mógł być gość o tak wczesnej porze jak dwunasta w południe. Kiedy spojrzał na zegarek utwierdził się w przekonaniu, że musiał wrócić do domu koło trzeciej lub czwartej . Założył na siebie pierwszą lepszą koszulę i spodnie po czym w kompletnym stanie nieogaru powlókł swoje zmęczone nogi do drzwi. Otworzył je i kiedy tylko ujrzał twarz dobrze znanej mu dziewczyny zdobył się na grymas w kształcie uśmiechu. 
- Masz tupet - powitał ją chłodno a następnie odszedł od drzwi wpuszczając ją do środka. 
- Może i mam... Ale potrzebuję towaru - powiedziała dopiero gdy upewniła się, że drzwi zamknęła za sobą na przysłowiowe cztery spusty. 
Stradlin tylko parsknął krótkim śmiechem prosto w twarz dziewczyny.
- Ty naprawdę masz tupet. Przychodzisz do mnie, po tym co się ostatnio zdarzyło, po nocy szlajania się cholera wie gdzie i prosisz mnie o towar. Nie nie prosisz... Oznajmiasz mi, że chcesz towar i oczekujesz, że Ci go dam. Za darmo. Jesteś taka zabawna - poszedł do pokoju siadając na łóżku. Sięgnął po papierosa i zapalniczkę po czym od razu go odpalił. Rudowłosa dziewczyna weszła w głąb mieszkania zaraz za nim nie spuszczając wzroku z chłopaka. 
- Jakoś Ci to wynagrodzę... - zaczęła cicho lecz nim coś jeszcze zdążyła powiedzieć przerwał jej.
- O a to ciekawa propozycja - wskazał na nią palcem.
- Propozycja? o co Ci chodzi... - uniosła brwi.
- Gdzie byłaś cała noc? - pominął jej pytanie i nie udzielił na nie odpowiedzi, sam zaś zadał swoje i nim jeszcze Liz zdążyła odpowiedzieć uprzedził ją - Gina was wyrzuciła z mieszkania, bez kręcenia więc. Mów. 
- Co to. Jakaś spowiedź?  - zapytała chowając dłonie do kieszeni w spodniach. 
- Mów gdzie byłaś... - powtórzył nadzwyczajnie spokojnie, wciąż paląc papierosa i oczekując na wyjaśnienia. 
- To był pomysł Axla. Spaliśmy u Slasha.
- Słucham? - uniósł brwi. Tego chyba było dla niego za wiele w tym momencie. Wstał z łóżka i zbliżył się do niej. Liz jednak nie ugięła się tak łatwo. Jeśli chciał ją przestraszyć to kiepsko mu to wychodziło. Dotarło do niej to, że uczucie które jeszcze do niedawna im towarzyszyło było tylko zauroczeniem. Nigdy się ze sobą nie zeszli jako para, bardziej trwali w wolnym związku. On sobie, a ona sobie. 
- Może jeszcze wlazłaś Hudsonowi do łóżka?
Nie hamował się tylko od razu zarzucił jej seks z drugim gitarzystą. 
- Odbiło Ci?! - rzuciła do niego mocno zaskoczona takim stwierdzeniem.
- Włóczysz się do niego po nocy i jeszcze chcesz mi wmówić, że z nim nie spałaś. I jeszcze masz czelność pytać o towar. Słuchaj mała, tak nie będzie... - mocno złapał ją za ramię i pchnął na ścianę nie rozluźniając uścisku. Wolną ręką wyjął papierosa z ust i pogroził jej palcem. 
- Jeszcze raz wylądujesz u innego to inaczej porozmawiamy. Jeśli się dowiem, że wlazłaś mu do łóżka to rozprawię się zarówno z tobą jak i z nim.
Rudowłosa była w szoku. Oto o co ją obwiniał Izzy było co najmniej absurdalne. Pojawiała się czerwona lampka w momencie kiedy Stradlin zaczynał być zazdrosny. Wiedziała, że musi się z tym uporać szybciej bo inaczej będzie kiepsko. 
Nie spała ze Slashem a jedyny ich kontakt był w momencie kiedy rozmawiali przed jej wyjściem z domu. Nie potrafiła się przed nim obronić w tej sytuacji, a nawet uznała, że wszystko co powiem oni tak odbierze inaczej i nawet nie będzie chciał uwierzyć. Izzy zgasił peta o ścianę wyrzucając go prosto na podłogę pod nogi dziewczyny po czym pochylił się nad nią i odgarniając włosy, złożył pocałunek na jej szyi. To był ten moment, którego się obawiała. Znów miał przewagę, a ona nie potrafiła mu odmówić. Oparła głowę o ścianę i pozwoliła mu na to by całował ją po szyi. Dłonią zjechał na jej piersi przywierając ją swoim ciałem do ściany. Nie mógł pozwolić na to aby właśnie teraz mu gdzieś uciekła. Liz nawet się nie broniła i nie stawiała oporu, wszystko dlatego, że tak bardzo uwielbiała seks z tym chłopakiem. Szybko pozbył się z niej koszulki rzucając ją gdzieś za siebie po czym całując dziewczynę namiętnie w usta zmienił położenie na łóżko. Położył ją na plecach a sam znalazł się po chwili nad nią zdejmując z siebie koszulę. Nie przerywając pocałunków dobrał się do zapięcia jej spodni, a następnie zostawił ją w samych majtkach. Schodząc z pocałunkami na jej szyję, dekolt i piersi pozbył się z niej także dolnej części bielizny. Ostatniej rzeczy jaką miała na sobie. Palcami zaczął pieścić jej kobiecość wciąż składając pocałunki na jej piersiach. Liz westchnęła cicho i choć przyjemne ciepło które ogarnęło jej ciało dając ekscytację to w środku była na siebie wściekła. Miała ochotę krzyczeć i bić się tylko po to aby zostawił ją w spokoju. Nie kochała go już tak jak wcześniej. To uczucie prysło ale wciąż zostało w niej sporo chęci by się z nim pieprzyć. Seks bez zobowiązań, najlepsza rzecz jaka mogła przytrafić się w jej życiu. Nim się obejrzała, po raz kolejny odbyli stosunek. I jak zwykle był on cholernie namiętny. Co jak co ale musiała przyznać, że starszy o trzy lata Stradlin wiedział co robić i jak sprawić by kobiety krzyczały. 
Nie przytulił się do niej jednak tak jak zawsze kiedy kończyli stosunek. Zostawił ją na łóżku ubierając się po czym zniknął w łazience. Zdezorientowana i nieco wybita z tropu Liz przez chwilę nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Postanowiła się również ubrać w między czasie, a kiedy zakładała na siebie koszulkę Izzy wrócił. Bez słowa rzucił w nią woreczkiem pełnym koki i krótko w dość niekulturalny sposób postanowił ja wyprosić.
- Spierdalaj - sam zaś całkiem spokojny zapalił papierosa i zaciągnął się nim. 
Szczęka jej opadła kiedy to usłyszała. Dotarło do niej. To koniec. Koniec wszystkiego. 
- Jesteś taką idiotką, że dla koki w tym momencie zrobisz wszystko. To jest twoja miłość. Spierdalaj, bo więcej razy nie powtórzę. 
- Przegiąłeś.. Sam mnie namówiłeś do ćpania kokainy.. - pogroziła mu palcem. Z resztą nie miała nawet zamiaru się z nim kłócić. Uznał ją w tym momencie za szmatę, a dla niej to znaczyło koniec. Opuściła jego mieszkanie trzaskając drzwiami, wściekła na siebie jeszcze bardziej za seks. 
Izzy z kolei tylko podniósł woreczek z narkotykiem w środku i podrzucił go kilka razy w ręce. 
- Więcej dla mnie - dodał uśmiechając się sam do siebie po czym wrócił do łóżka rozwalając się na nim i w pełni oddając relaksowi. Być może nawet miał w planach uciąć sobie drzemkę. 

9.13.2016

Rozdział II

Tego dnia słońce świeciło naprawdę mocno już od samego rana. Do niewielkiego pokoju umeblowanego tylko biurkiem, dużym fotelem, jednoosobowym łóżkiem i nieduzą szafą na ubrania, promienie słoneczne wdzierały się już przez niedbale zasłonięte zasłonki. Był to tymczasowy pokój zamieszkujący przez małą istotę o imieniu Jessica. Nad jej łóżkiem znajdowało się kilka niezdarnie zawieszonych plakatów z Aerosmith, a także Led Zeppelin, na fotelu leżały porozrzucane ubrania, biurko zaś było zaśmiecone kartkami papieru, kredkami, mazakami oraz ołówkami. Pod biurkiem z kolei leżał plecak pełen naszywek, z którego wywalały się kasety, a na samym środku pokoju leżały trampki oraz deskorolka. Jessie bardzo uwielbiała popisywać się na deskorolce mimo, że nie wychodziło jej to najlepiej. Cóż dopiero uczyła się oswajać z tym sprzętem, bo całkiem niedawno naciągnęła brata na kupno właśnie deskorolki. Spowodowane to było szkołą, a także starszymi kolegami, którzy uwielbiali jej dokuczać. Chęć wybicia się i zaimponowania była silniejsza niż rozum tej trzynastoletniej raptem dziewczynki. Nie lubiła chodzić do szkoły przez swoją odmienność, a mianowicie ciemniejszy kolor skóry, bujne kręcone włosy a także za styl i muzykę, której słuchała. Była bardzo nadpobudliwą dziewczynką już od małego i prawdopodobnie wiązało się to z przykładem jaki brała ze swojego starszego brata ale zdarzało się, że była też nieśmiała i często zamykała się w sobie. Dzisiejszego dnia jednak nie miała nawet bladego pojęcia o niezapowiedzianych gościach w domu jej babci. Zerwała się z łóżka w momencie kiedy poczuła przyjemne ciepło na swoich policzkach i nosie. Szybko doskoczyła do okna odsuwając zasłonki po czym równie szybko wybiegła z pokoju paradując w dużej koszulce, która wyglądała na niej mniej więcej jak sukienka. Rękawy miała za łokcie, a koszulka sama sięgała jej kolan. Była to stara koszulka jej brata z nazwą zespołu Led Zeppelin. Szybko zrobiła obchód domu szukając babci, która najwidoczniej wyszła jakiś czas temu bo nigdzie nie mogła jej znaleźć, po czym niczego nieświadoma pobiegła do drugiego zamkniętego pokoju. Bez pukania i wręcz z hukiem wpadła do środka od razu wskakując na łóżko stojące pod oknem. Odsłoniła zasłony zrywając kilka żabek jednej z nich i prawie zdeptała chłopaka leżącego pod kołdrą. Była chyba najlepszym budzikiem w tym domu, bo kiedy tylko znalazła się na łóżku rozległo się ciche mamrotanie przerywane jękami z bólu.
- Jessie.. Kurwa.. - prychnął przeciągle chłopak o bujnych lokach i zakrył swoją głowę poduszką. No tak. Było do przewidzenia to, że wkrótce odezwie się kac, ból głowy i nieprzyjemne mdłości po spożywaniu alkoholu minionej nocy.
- Wstawaj! Jest dziesiąta rano, babci nie ma chodź zrobić śniadanie! - usiadła po turecku na łóżku czekając aż jej brat ruszy w końcu dupsko. Nie lubiła jeść sama, a tym bardziej przygotowywać sobie jedzenia.
- Chyba dziesiąta w nocy... - odpowiedział rzucając poduszką w siostrę. Dziewczynka szybko jednak zareagowała, łapiąc ją w swoje ręce.
- Nie, jest dziesiąta rano. Dopiero słońce wstaje - poprawiła go wiedząc, że on i tak żyje według swojego zegarka i w sumie nijak się to miało do jej podejścia. Kwestia była taka, że ona grzecznie siedziała w domu u babci, a on szlajał się po mieście. Z resztą to tylko odstęp czasu kiedy ona zacznie się domyślać czegokolwiek i ruszy w pogoń za nim, chcąc dorównać bratu w tym jaki jest. Co nie koniecznie oznaczało, że jest dobrym przykładem do naśladowania.
- Dziesiąta rano.. Chwila.. Czy Ty nie powinnaś być w szkole? - podparł się na łokciach spoglądając na swoją siostrę i w tym momencie zdał sobie sprawę, że to był jednak pierwszy błąd tego dnia. Poczuł silny ból w głowie jakby ktoś właśnie przyłożył mu kijem od baseballa.
- Nie, Slash... Nie mam zamiaru chodzić do szkoły.. - pokręciła upierdliwie głową na boki co miało wyrażać bunt, a w dodatku skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.
Chłopak tylko westchnął słysząc zaprzeczenie i opadł z powrotem na poduszki przymykając oczy. Nie był w stanie by prowadzić z Jess dyskusję na temat jej chodzenia do szkoły. Skoro babcia nie zareagowała to on tym bardziej nie był w stanie jej przegadać. Nigdy go nie słuchała i nie brała sobie do serca tego co mówił, a mówił jej sporo. Ostrzegał, poprawiał, dawał do zrozumienia co złe a co dobre lecz ona i tak upierdliwie kroczyła przy swoim zdaniu. Uznała za fakt bardzo prostą i jedną rzecz. Jeśli jemu wolno - jej także. Koniec kropka.
Po kilkunastu dobrych minutach milczenia, w końcu Saul postanowił wstać z łóżka. Drugą rzeczą jaką zrobił było rozpakowanie nowej paczki fajek i wzięcie jednego z nich do ust. Zaraz potem odpalił papierosa zaciągając się nim mocno. To była rzecz, której potrzebował w tym momencie najbardziej. Niestety od tej drugiej musiał się powstrzymać. Nie chciał spożywać alkoholu przy młodszej siostrze, więc pozostało mu dzisiaj wyleczyć swojego potwornego kaca za pomocą papierosów. Aczkolwiek kiedy usiadł na brzegu łóżka zaczął się poważnie zastanawiać nad tym czy to na pewno jest już kac czy jeszcze wciąż jest pijany. Kolejną rzeczą jaką zrobił to było wzięcie spodni jeansowych i ubranie ich na siebie i na tym się skończyło. Jego lenistwo i praca w tej czynności skończyła się tylko naciągnięciem ich na tyłek. Nie zamierzał zapiąć nawet rozporka, bo uznał to za czynność zbędną. Przez dłuższy czas stał tyłem do siostry, zaś przodem do okna i wydawał się jakby jego myśli odbiegły gdzieś z tego świata.
- Ja pierdole... - oparł jedną dłoń na swoim biodrze drugą ręką zaś przetarł oczy. Chyba sobie właśnie uświadomił bądź też przypomniał to co miało miejsce tej nocy. Zaraz potem zwrócił się do Jessie.
- Mamy gości.. To mój kumpel.. Z siostrą. Bądź dla nich miła. Dobra? - zerknął na siostrę, odwracając się przy tym w jej kierunku. Żeby nie było niedomówień, iż mówi całkiem poważnie postanowił ten jeden raz odgarnąć włosy ze swojej twarzy by móc wyraźnie spojrzeć na dziewczynkę siedzącą wciąż na łóżku. Oczy wciąż miał mocno zmęczone i wyraźnie spite. Był to efekt ciągłego imprezowania od kilku dni i picia non stop bez umiaru. No tak umiar.. Ciągle go gubili wychodząc gdzieś razem na miasto.
- Okej. Spoko - wzruszyła ramionami. Właściwie to dlaczego mieliby jej przeszkadzać kumple brata. Wręcz przeciwnie, dobrze się tam czuła. Szczególnie kiedy przychodziło jej się spotkać ze Stevenem. Był jej bratnią duszą i czasami więcej powierzała jemu niż własnemu bratu.
Chwilę potem czmychnęła z pokoju prosto do kuchni i tam zaczekała na Slasha. Kędzierzawy chłopak leniwie podążył za swoją małą kopią do kuchni, wciąż trzymając w ustach papierosa. Równie w leniwy rozejrzał się po mieszkaniu wnioskując, że jego goście albo nadal śpią albo już dawno zdążyli opuścić ten lokal. Wzruszył ramionami, cicho wzdychając po czym olał sprawę. Jeśli zgłodnieją to na pewno się pojawią, pod warunkiem że wciąż są w mieszkaniu.
- To co byś chciała zjeść.. - zagadał chłopak, równocześnie wtykając noc w lodówkę. Z pożądaniem powiódł wzrokiem po babcinym alkoholu i ze zrezygnowaniem po prostu sięgnął po karton soku jabłkowego. Czymś musiał ugasić pragnienie, a czuł się jakby zjadł pół Sahary.
- No nie wiem.. Może po prostu płatki z mlekiem? - wdrapała się na stół siadając na blacie i zaczęła machać beztrosko nogami.
- Płatki z mlekiem.. - powtórzył ciszej do siebie jakby kodował to co właśnie powiedziała Jess. Sięgnął po karton mleka i wyjął go z lodówki. Postawił na blacie kuchennym, a następnie wyjął dwie pierwsze lepsze miski z szafki nad zlewem. Nasypał płatków do nich, a potem zalał mlekiem. Gotowanie tak właśnie wyglądało w przypadku tego rodzeństwa. Żadne z nich nie było kucharzem, więc żywili się po prostu tym co było najprostsze do zrobienia.
- Zejdź ze stołu - rzucił po chwili patrząc na siostrę i postawił śniadanie na nim. Sam siadł przy swojej misce, a Jessie usiadła na przeciwko niego przy swojej. Od razu zabrała się za jedzenie jakby nie widziała go co najmniej przez kilka dni. Prawda była taka, że uwielbiała jeść i nigdy nie mogła się doczekać na swoją porcję.
Śniadanie jedli w ciszy, która została przerwana gwałtownym otwieraniem drzwi. No tak. Obudzili się goście i to nie byle jacy, bo sam Axl Rose. Hałasowanie to była jego sprawa zapewne nie trudno się domyślić. Zaraz potem rozległo się głośne trzaśnięcie drzwiami tym razem jednak była to Liz. Widać oboje lubi być głośno bez względu na to gdzie się znajdują. Starszy Hudson tylko wymownie spojrzał na drzwi od kuchni i w duchu dziękował Bogu za to, że babcia wyszła z domu. Była to najwspanialsza rzecz jaka mogła mu się przytrafić tego dnia.
- Czołem - rzucił Rose wchodząc do kuchni i bez pytania otworzył lodówkę. Początkowo nawet nie zwrócił uwagi na małą postać siedzącą przy stole, która była idealną kopią Slasha tyle, że w wydaniu damskim i mniejszym.
Chwilę później w drzwiach stanęła Lizzy Rose.
- Siema Slash. Skorzystam z łazienki jak coś - rzuciła, delikatnie unosząc kąciki ust w geście uśmiechu po czym tak szybko jak się pojawiła w drzwiach zniknęła. Zamknęła się w łazience by móc wziąć orzeźwiający prysznic i dobudzić się nieco po tej ciężkiej nocy.
Chłopak o ciemnej karnacji znów mógł tylko wymownym spojrzeniem podsumować sytuację w jakiej się znalazł a znalazł się w nie byle jakim gównie zapraszając pod dach tę dwójkę. Skończył jeść i odstawił miskę do zlewu, sięgając w tym samym czasie po kolejnego papierosa czyli drugie śniadanie.
- Kiedyś Ci to wynagrodzę! - rzucił Rose, zamykając drzwiczki od lodówki. Podjadł nieco jej zawartości i był usatysfakcjonowany tym, że choć trochę napełnił swój pusty żołądek. Z uśmiechem spojrzał na swojego kumpla a potem obiegł jeszcze sennym wzrokiem cała kuchnię. Chwilę potem zorientował się, że nie są sami.
- Tak.. Tak wynagrodzisz - powtórzył Slash i zmusił się na uśmiech, który bardziej przypominał grymas niż uśmiech.
W tym samym momencie wzrok Jess padł na Axla. Właściwie obserwowała go już odkąd pojawił się w kuchni lecz dopiero teraz miała okazję by móc przyjrzeć mu się uważniej. Jeszcze nie miała okazji spotkać go osobiście ale za to słyszała o nim. A przynajmniej tak mogła wywnioskować z opowieści swojego brata o kompletnym składzie zespołu. Zespołu, który tak bardzo pragnął założyć.
- Nie mówiłeś, że posiadasz swojego klona.. - odparł nieco zaskoczony Axl.
- To moja siostra. Jessie.. Jessie poznaj Axla. Opowiadałem Ci o nim.. To nasz nowy wokalista - zwrócił się do siostry a następnie rzucił do kumpla stojącego obok niego - Axl poznaj Jessie.
Rudowłosy chłopak musiał być nieco zaskoczony widokiem młodszej siostry swojego kumpla bo nie bardzo wiedział jak ma na to zareagować a tym bardziej jak obchodzić się z dzieckiem. Jego jedyna styczność z młodszą siostrą to ta, którą miał z własną siostrą. A z nią tylko i wyłącznie staczał kłótnie, które nie prowadziły praktycznie do niczego.
- Cześć, młoda - dopiero po chwili zdołał zebrać się w sobie i wyciągnął swoją dłoń do dziewczynki. Ona zaś zareagowała bez jakiekolwiek krępacji, być może z takowego powodu jak ten, że była wraz z bratem a przy nim czuła się co najmniej pewna siebie. Chwyciła jego dłoń bez zastanowienia i z szerokim uśmiechem na twarzy powitała nowego osobnika.
- Hej! Wyglądasz jak dziewczyna! - nie powstrzymała się nawet od zbędnych komentarzy na jego widok. Mina rudowłosego chłopaka była w tym momencie bezcenna. Zwykle to jemu zdarzało się obrażać każdego dookoła. Nikt jednak nie miał odwagi by powiedzieć w twarz jemu to co o nim myśli. Zmieszany, nieco zakłopotany i zbity z tropu odpowiedział tylko lekkim i cwanym uśmiechem. Nie miał najmniejszego zwątpienia w to, że była prawdziwą siostrą Saula Hudsona i w jakikolwiek sposób on by się jej wypierał to choćby chciał z pewnością by mu to nie wyszło. Sam Saul chyba nie zamierzał tego nawet komentować. Nie znał Jess od wczoraj i wiedział jak bardzo potrafi być pyskata i czym to się kończyło. Z rówieśnikami ze szkoły standardowo bójkami, a kiedy podskakiwała do starszych od siebie to on musiał wkraczać by załagodzić sytuację. Przecież żaden ze starszych kolesi nie podniesie ręki na trzynastoletnią dziewczynkę no chyba, że był bezczelnym dupkiem, a tego Slash by nie wybaczył nikomu.
- Sympatyczna jest.. - przerwał tą ciszę Axl puszczając dłoń Jessie i rzucił wymowne spojrzenie Slashowi po czym opuścił kuchnię. Zawędrował do pokoju gdzie stał telewizor i rozkładając się z nogami na stoliku przy kanapie po prostu go sobie włączył skacząc po kanałach.
W momencie gdy Axl opuścił kuchnię, Slash tylko popatrzył na swoją siostrę najwidoczniej dumną z tego iż już na dzień dobry mogła komuś dopiec. Nim cokolwiek zdążył powiedzieć uprzedziła go swoim niewinnym spojrzeniem dodając:
- No co.. Przecież to prawda..
Rozłożyła niewinnie ręce po czym szybko uciekła z kuchni do swojego pokoju. Nie chciała przed obcymi paradować w samej pidżamie. Sam Slash już wiedział, że ten dzień będzie tym jednym z ciekawszych. Westchnął tylko i poszedł do salonu rozwalając się na kanapie obok rudzielca.

9.09.2016

Rozdział I

- Nie robisz nic pożytecznego! Wszystko potrafisz spieprzyć w kilka sekund! - młoda dziewczyna o długich i rudawych włosach wytknęła właśnie kolejny błąd chłopakowi, który jej towarzyszył. Chłopak miał również rude włosy, które sięgały ramion i najwyraźniej miał gdzieś to co mówiła do niego dziewczyna. Często był dumny, uparty i zawsze stawiał na swoim. Byli rodzeństwem prosto z Lafayette z Indiany. On - Axl, niesforny chłopak, który miał na koncie nie jedną bójkę oraz ona - Lizzy, jego młodsza siostra z charakterem pełnym buntu znajdowali się teraz w samym środku Hollywood, późno w nocy i bez dachu nad głową. Wszystko to wzięło się z tego, że dziewczyna Axla właśnie wyrzuciła go z mieszkania. Miała go dosyć, miała dosyć jego problemów, zachowania a także tego, że często ją zdradzał. Pech chciał, że niewinną ofiarą ich kłótni była także Liz. Cała trójka mieszkała w małym wynajmowanym mieszkaniu przez Ginę. W większości to ona opłacała czynsz i nie jednokrotnie wyciągała Axla z więzienia. Z czasem jej dobre serce po prostu się skończyło i nic dziwnego, że postanowiła wyrzucić swojego niewiernego chłopaka prosto na ulicę, a w raz z nim jego młodszą siostrę.
- Pieprz się! - warknął na nią rudowłosy, odpalając swojego ostatniego papierosa z paczki. Siadł na pobliskiej ławce rzucając niewielki bagaż pod nogi i najwidoczniej nie planował robić czegokolwiek by znaleźć chociaż kawałek dachu nad głową.
- Sam się pieprz - odpowiedziała Lizzy. Nie miała w zwyczaju nie odpowiadać na zaczepki brata a tym bardziej kiedy miała jakikolwiek powód by wszcząć z nim kłótnię. Nie potrafili się dogadać ze sobą już od kilku lat i właściwie z każdym dniem było coraz gorzej. Żadne z nich nie potrafiło ustąpić a kiedy pojawiał się problem na siłę próbowali rozwiązać go sami ze sobą nie dopatrując się w sobie nawet wsparcia. Powodem do kłótni był nawet wspólny problem jak na przykład ten kiedy nie mieli gdzie nocować a stać ich było ledwo na najtańszy alkohol w sklepie.
Lizzy sięgnęła po swoją paczkę papierosów, którą nosiła w skórzanej kurtce i odpaliła jednego z nich.
- Podziel się.. - rzucił obojętnie Axl.
- Zapomnij - odpowiedziała, drwiąc z niego.
- No weź! - spojrzał na siostrę marszcząc nieco brwi.
- Jak wymyślisz gdzie będziemy spać. Bo ja nie chcę nocować na ławce. Mam dość mieszkania na ulicy! - usiadła na ławce obok niego po czym skrzyżowała tylko ręce na klatce piersiowej i gapiła się na upierdliwie migający neon sklepowy.
Chłopak nie odezwał się przez dłuższą chwilę, a kiedy tylko skończył palić papierosa wyrzucił peta pod nogi na chodnik i zgasił go obcasem jednej z kowbojek. Chwilę później wstał i ruszył do budki telefonicznej. W kieszeni swoich spodni znalazł karteczkę z numerem telefonu, a ostatnie monety jakie miał wydał na rozmowę. Wykręcił numer i nie zważając na to jak bardzo jest późno po prostu zadzwonił. Rozległ się odgłos pierwszego sygnału, potem drugiego, trzeciego i czwartego. Kiedy już miał odkładać słuchawkę, nagle po drugiej stronie dało się usłyszeć mocno przepity i ledwo brzmiący głos.
- Haloo... - to był Slash. Kędzierzawy chłopak, który właśnie całkiem niedawno prawie zaliczył kolejnego zgona po mocnym imprezowaniu w klubie. Zapewne nie pamiętał jak znalazł się w domu swojej babci i co się właściwie wydarzyło w jego życiu podczas tej imprezy ale był to jedyny numer jaki posiadał Axl w tym momencie przy sobie.
- Tu Axl. Nie mam wiele czasu więc będę się streszczał. Potrzebujemy noclegu - rzucił nie owijając w bawełnę.
- Stary.. Zdajesz sobie sprawę która jest godzina? - głos po drugiej stronie był nieco zachrypiały i zdawało się, że mówi bardziej do siebie niż do słuchawki.
- Tak wiem jest 3 w nocy! Cholera! potrzebuję się tylko przekimać. Nawet na podłodze. No i moja siostra też - prychnął do słuchawki.
- Dobra... Znasz adres.. - mruknął pod nosem aczkolwiek chyba jeszcze nie do końca uświadomił sobie fakt na co właśnie się zgodził. Odłożył jednak słuchawkę, a Axl mógł usłyszeć już tylko kilka krótkich sygnałów co oznaczało zakończoną rozmowę. Odłożył więc słuchawkę i wyszedł z budki telefonicznej.
- Idziemy - rzucił do siostry mijając ją, a po drodze zabierając swój bagaż. Bez jakikolwiek wyjaśnień i dalszej rozmowy po prostu ruszył przed siebie nie czekając nawet na nią. Rudowłosa jednak szybko się podniosła zabierając swój niewielki plecak wypchany po brzegi podręcznymi rzeczami i pobiegła za bratem. Nie miała bladego pojęcia gdzie idą ale wiernie podążała za krokami starszego brata. Chcąc nie chcąc ufała mu w jakimś stopniu. Zawsze miała w sobie cichą nadzieję, że któregoś pięknego dnia w końcu się dogadają i zawsze cicho wierzyła, że pomimo kłótni i przepychanek, Axl gdzieś tam w środku martwi się o nią. W końcu był jej starszym bratem w dodatku dorosłym więc ponosił odpowiedzialność za nią. Po za tym oboje znajdowali się w dużym mieście i do tego obcym i pomimo ogromnej kłótni z pewnością nie chciałby żeby coś jej się stało.
Po tym długim nocnym spacerze, właściwie to nie do końca wiadomo ile czasu minęło ale owa dwójka dotarła na miejsce. Axl był na tyle okropnym typem człowieka, że upierdliwie zaczął dzwonić dzwonkiem do drzwi wejściowych. Co prawda może nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że Slash mieszka u babci albo po prostu tego nie pamiętał. Na szczęście nim babcia w ogóle zdążyła zareagować w drzwiach pojawił się jeszcze pijany, kędzierzawy chłopak. Z pewnością można było wyczuć od niego alkohol na odległość jednak to nie utrudniało jakichkolwiek relacji między chłopakami.
- Kurwa.. Stary... Jest czwarta w nocy.. - jęknął Slash odsuwając się od drzwi. Mimo wszystko wpuścił ich do środka.
- Chcemy się tylko przespać - rzucił rudowłosy chłopak i bez większej krępacji wszedł do mieszkania jak do siebie do domu. Lizzy zrobiła to samo jednak nie czuła się na tyle pewnie co jej brat.
- Tylko cicho... - mruknął zamykając drzwi za swoimi nocnymi gośćmi i zaprowadził ich chwiejnym jeszcze krokiem do jednego z wolnych pokoi. W zasadzie to nie był aż tak wolny pokój, bo mieszkały w nim jego węże oraz kilka kotów. Znajdował się tam jednak fotel oraz niewielka sofa, co jak Axl stwierdził i tak jest wystarczającym luksusem.
Rudowłosy chłopak od razu zwrócił uwagę na terraria z gadami. Koty mniej go interesowały. Z kolei Liz zajęła się jednym z kotów. Nie miała nic przeciwko zwierzyńcowi w jakim się znajdowali. Wręcz przeciwnie uwielbiała zwierzęta bez względu na to jakiego były typu czy też gatunku. Nim się obejrzała, Slash zniknął z pola widzenia i znów została sam na sam z własnym bratem. Na szczęście Axl postanowił się już nie odzywać i chyba najwyraźniej postanowił także przysnąć bo wygodnie rozłożył się na sofie. Liz cicho westchnęła i zdjęła z nóg kowbojki, które bez większego ładu zostawiła na podłodze przy fotelu. Fotel był duży więc wygodnie mogła się na nim usadowić i oparła głowę na miękkim oparciu. Sama nawet nie zwróciła uwagi kiedy złapał ją sen. Cóż się dziwić skoro przez cały wieczór ostro imprezowali w barze. Dali się ponieść imprezie, alkoholowi i narkotykom, a przecież to było na porządku dziennym, a może nawet i nocnym biorąc pod uwagę godzinę, w której wszystko się działo. Wciąż szumiało jej w głowie a lekki helikopter uniemożliwiał zaśnięcie ale mimo wszystko rudowłosa dziewczyna doprowadziła się do wyciszenia i snu.