9.30.2016

Rozdział IV

Kiedy Slash - gitarzysta i Axl - wokalista namiętnie prowadzili dyskusję w salonie popijając tanie wino i paląc przy tym papierosy, drzwi do mieszkania otworzyły się z ogromnym hukiem. Był to nie kto inny jak Steven, a wraz z nim do mieszkania wparował Duff. Ten pierwszy był perkusistą, wybuchową i humorzastą osobą, oczywiście w tym dobrym znaczeniu, gdyż potrafił się cieszyć z byle czego jak dziecko. Drugi zaś był wysokim basistą, spożywającym dziennie litry ruskiej wódki.
Przez niespodziewany hałas, który zrobili, Saul aż podskoczył na kanapie. Wiedział, że ta dwójka jest zawsze wyjątkowo głośna ale nigdy nie był przygotowany na ich "wejście smoka".
- Jasny kurwa gwint! - wrzasnął do nich - Nie możecie kurwa chociaż raz w życiu zapukać albo wejść jak normalni ludzie?!
- Wyluzuj stary. po co ta spina? - beztrosko odparł perkusista. Zawsze towarzyszył mu uśmiech na twarzy, co wyglądało przynajmniej jakby był spizgany od urodzenia.
- Przychodzimy tu w bardzo słusznej sprawie - basista postawił na stole napoczętą już litrową butelkę ruskiej wódki. On sam zaś wygodnie rozsiadł się na fotelu z nogami na ławie.
- Słusznej.. aha.. czyli takiej, żeby rozjebać mi dom - mruknął gitarzysta pod nosem. Chwilę później po namyśle dodał:
- Steven, czy nie możemy iść po prostu do Twojego garażu?
Jego pytanie było oczywiste. Tutaj w każdej chwili mogła wrócić babcia, a wtedy znów musieli by uciekać przez okno, bo innej możliwości nie było. A lądowanie w krzakach wcale nie jest przyjemnym przeżyciem, szczególnie że ostatnio w ten sposób Steven rozerwał sobie spodnie w kroku.
- No... Właściwie to moglibyśmy - odpowiedział perkusista. jego mina wyrażała teraz stan skupienia i przetwarzanie danych, najwidoczniej analizował to co właśnie powiedział do niego Slash.
- Ale co z Izzym? - wtrącił się po chwili Duff, samotnie przechylając butelkę wódki i wlewając trunek prosto w swój organizm.
- Przecież się nie zgubi. Wie gdzie próby gramy - westchnął głośno wokalista.
- No dobra. To w drogę - rzucił Adler i tak szybko jak wpadł do mieszkania babci Slasha tak szybko z niego wybył. Reszta podążyła zaraz za nim zabierając swoje manatki czyli alkohol i papierosy.
- Saulie! Dokąd idziesz? - w drzwiach zatrzymała go Jess. Wyglądała bardzo niewinnie spoglądając na brata swoimi dużymi oczami spod kurtyny kręconych włosów, bawiąc się przy tym końcem koszulki z Aerosmith oczywiście o pięć rozmiarów za dużą.
- Idę na próbę - odpowiedział spoglądając na nią. Doskonale zdawał sobie sprawę co się teraz święci. Zapewne zamierzała go poprosić o to aby zabrał ją ze sobą.
- No dobrze. Możesz iść z nami - lekko się uśmiechnął i wyciągnął rękę do siostry. Dziewczynka szeroko się uśmiechnęła po czym w podskokach złapała go za dłoń pociągając za sobą do wyjścia. Chłopak roześmiał się widząc radość młodszej siostry i ruszył za nią. Zawsze potrafiła go rozbawić kiedy miewał gorsze dni i w sumie za to był jej cholernie wdzięczny. Była dla niego taką małą iskierką, która nadawała mu kolory w tak beznadziejnym życiu.
Kiedy rodzeństwo Hudsonów dołączyło do reszty przed blokiem, trwała już tam zaciekła dyskusja. Każdy zdążył wtrącić swoje trzy grosze, chociaż bardziej to przeradzało się w ciężkie dolary w ich wypadku. Dyskusja ustała w momencie kiedy Slash i Jessie zbliżyli się do nich. Nikt się już więcej nie odzywał do siebie ale każdy czasami coś jeszcze mruknął pod nosem na tyle głośno by zaczepić innego. Żaden jednak nie potrafił podać powodu kłótni jaka się rozpętała. Po prostu zaczęła się znikąd.
Pogoda dzisiaj była wręcz cudowna, upał jak cholera, a to czasami potrafiło rozleniwić wszystkich. Tym bardziej, że nikt nie wpadł na pomysł by podjechać autobusem. Od babci Slasha kursował praktycznie bezpośredni autobus wprost na dzielnicę Stevena. Zatrzymywał się co prawda dwie ulice dalej ale to znacznie mniej chodzenia niż przejście kilku kilometrów z buta.
Gdy cała piątka dotarła do Adlera tak naprawdę nikomu już się nic nie chciało. Wparowali do garażu i pierwsze co padło z ust Duffa to pytanie o wódkę.
- Spoko. Zaraz się znajdzie! - rzucił perkusista i zaczął przesuwać stary regał.
- O tu jesteś.. - powiedział do siebie znajdując tam butelkę wódki. Uśmiech zagościł mu na twarzy po czym usiadł na rozwalonym fotelu.
- W taki sposób to my nic nie zrobimy... - prychnął wokalista.
- I tak nic nie zrobimy bez Izzy'ego - przerwał mu basista uporczywie próbując odebrać butelkę wódki Stevenowi, któremu najwyraźniej dopisywał humor by się z nim drażnić. Odebrał mu ją w końcu uprzednio bijąc perkusistę w głowę.
- Poczekamy trochę to przyjdzie - westchnął rudzielec odpalając papierosa. W tym samym momencie Adler zasiadł za swoją perkusją i z nudów zaczął wybijać jakiś rytm, który zagościł w jego głowie. Chwilę później dołączył do niego Slash przygrywając sobie na gitarze. Po dłuższym czasie z kolei zaczęła im wychodzić jakaś spójna melodia. Jednak ani Duff ani Axl nie miał zamiaru dołączać. Najwidoczniej uznali, że jest to po prostu luźna melodia, która nic nie wnosi. Wokalista tylko kiwał głową na boki w rytm muzyki, a basista był tak pochłonięty spożywaniem wódki, że zapomniał nawet o swoim basie za fotelem. Nagle nastąpiło mocniejsze uderzenie w talerze po czym perkusja ucichła. Był to wyraźny znak tego, że albo Stevenowi wyczerpała się wena albo nie może usiedzieć już na dupie, a dzisiaj wyjątkowo rozpierała go energia do działania. Z resztą chyba jak zawsze.
- Idźmy do klubu - rzucił wstając od swojego sprzętu.
- Teraz? - gitarzysta również przestał grać i spojrzał na swojego przyjaciela. Steven jednak szybko nie odpowiedział. Ponownie zagościł na jego twarzy element zastanowienia się nad pytaniem Slasha, a dopiero po krótkiej chwili udzielił jednoznacznej odpowiedzi:
- No.
- Nie no kurwa stary jest dopiero trzecia godzina. Ocipiałeś? - wymamrotał Rose.
Można było łatwo wywnioskować. że ten pomysł go mocno zniesmaczył. Po ostatniej imprezie w Rainbow prawie ich stamtąd wykopali na zbity pysk. Właściwie każde imprezy tak się prawie kończą. Po kilkunastu minutach zaciekłej dyskusji, kolejnej już tego dnia, na temat wyjścia do barów, w drzwiach do garażu zjawił się Izzy. Nikt chyba jednak nie raczył zwrócić uwagi na drugiego gitarzystę, gdyż upierdliwie bronili swojego słowa z wyjściem na miasto.
Chłopak kulturalnie więc usiadł na kanapie i zbił piątkę z Jessie.
- Cześć mała. O co tym razem poszło? - zapytał przy okazji.
- No czołem, Izzy. Steven chciał wyjść na miasto... - wzruszyła ramionami w obojętny sposób.
- Czyli standardowo - zmusił się na niby uśmiech po czym odpalił papierosa.
Po może pięciu minutach nastała cisza. Wokalista obrażony wyszedł z garażu nie przejmując się w ogóle obecnością Stradlina, a reszta rozeszła się po kątach. McKagan w końcu zaczął grać na swojej gitarze basowej, Steven zaczął szukać więcej alkoholu, a Hudson chyba jako jedyny zainteresował się przybyciem kolegi.
- O jesteś wreszcie -rzucił szukając papierosów.
- O tak. Od jakichś pięciu minut - uniósł brwi do góry i spojrzał wymownie na kędzierzawego kolegę.
- Gdzie Liz? - zapytał po chwili
- Nie wiem.
- Mówiła, że idzie do Ciebie - zmrużył oczy patrząc na Stradlina.
- Bo była. Ale nie wiem gdzie poszła - mruknął przeciągle po czym dodał - Z resztą nie interesuj się, bo kociej mordy dostaniesz.
Hudson najwidoczniej zbity z tropu więcej postanowił nie drążyć tego tematu. Z resztą może faktycznie nie powinien ingerować w sprawy tej dwójki.Wzruszył więc tylko ramionami i zostawił go w spokoju.
~~***~~

Rudowłosa dziewczyna była wściekła zarówno na siebie jak i na Stradlina. Jak on mógł ją potraktować w ten sposób? Czy może to faktycznie była prawda, której ona sama nie dopuszczała do siebie? Sypiała z nim tylko po to aby dostać działkę kokainy? Tak upragnionej i jedynej być może miłości w jej życiu. Oczywiście tej kłamliwej i niszczącej emocjonalnie jak i psychicznie. Była teraz sama w środku dużego miasta, bez jakichkolwiek kontaktów do chociażby pierwszego lepszego dilera. Pytanie na ulicy jakiegoś przechodnia nie koniecznie mogłoby skończyć się dobrze. Nie wiadomo kim jest i co komu potem powie, co zrobi i jak zareaguje. Ona sama już z resztą czuła w sobie brak środka odurzającego. Czuła się źle i powoli zaczynała ogarniać ją fala paniki i zdenerwowania. Na przemian było jej ciepło i zimno, a ręce drżały jej jakby co najmniej cierpiała na jakąś chorobę. Tak naprawdę nie wiedziała gdzie idzie i gdzie jest. W oczy rzucił jej się jakiś bar i tam też podążyła. Nie było to jakieś przestronne miejsce ale miało ciemne kąty idealne na daną chwilę i na to by ukryć jej stan poddenerwowania. Podeszła do baru zamawiając sobie przy nim całą butelkę Jacka Danielsa i jak w transie zgarnęła ją ze sobą i ruszyła w stronę stolika w przyciemnionym kącie. Usiadła w rogu tak aby widzieć całą salę i dokładnie to co się na niej dzieje. Po cichu liczyła, że gdzieś dopatrzy się tego jednego szczegółu, dzięki któremu zdobędzie chociaż ziarenko narkotyku. Póki co jednak postanowiła upić chęć do wzięcia w alkoholu. Otworzyła butelkę i od razu napiła się kilka łyków whiskey. Miała nadzieję, że chociaż trochę odwróci to jej uwagę od głodu narkotykowego. Szybko jednak straciła poczucie czasu. Na pusty żołądek alkohol dobrze nie działał, a przy okazji szybciej uderzały procenty do głowy. Samotnie wypiła już ponad połowę butelki Danielsa tracąc również orientację na sali. Zapomniała całkiem czego lub kogo szukała jeśli cokolwiek takiego miało mieć miejsce jak tutaj weszła. W pewnym momencie do stolika podszedł chłopak, którego dobrze znała. Teraz jednak rozmazywał jej się przed oczami. Sięgnął po butelkę z alkoholem i pozwolił sobie by się poczęstować trunkiem. Podniosła wzrok na niego lecz nie była w stanie nic sensownego powiedzieć, a tym bardziej pozbierać myśli w całość.
- Marnie wyglądasz. Nie powinnaś tyle pić - siadł obok niej obejmując ją ramieniem.
- Tracii.. Odpuść. Kiepsko się czuję - wymamrotała pod nosem odsuwając się od niego.
- Zdążyłem zauważyć - odparł zbierając się na lekki uśmiech.
Był to Tracii Guns, z którym Axl tworzył L.A Guns przez pewien okres czasu nim poważnie wziął się za branżę muzyczną z resztą chłopaków z Guns n' Roses. I choć teraz nie specjalnie się widywali czy coś w tym stylu to Liz i Tracii mieli ze sobą całkiem dobry kontakt. Z resztą nie było takiej osoby, z wyjątkiem Axla, z którą ruda mogłaby mieć spięcie. Świetnie potrafiła się dogadać z każdym na swojej drodze i znaleźć wspólny język na wiele różnych tematów za co była bardzo wdzięczna. Nie miała także problemów z nawiązywaniem nowych kontaktów, no chyba że w grę wchodził głód, brak narkotyków i chęć spicia się do upadłego tak jak to było własnie tego dnia.
- Boże dziewczyno wyglądasz jak trup - podniósł jej głowę za podbródek spoglądając na nią. Sam oczywiście dokończył butelkę Danielsa i odstawił pustą na stolik przy którym siedzieli.
- Już mówiłam, że źle się czuję - odtrąciła jego rękę tym samym odwracając też głowę w drugą stronę aby na niego nie patrzeć.
- Miałaś farta, że na Ciebie trafiłem nim całkiem Cię pozamiatało! - wstał od stolika biorąc ją pod rękę i prowadząc do wyjścia.
- Na tym mi zależało - odgarnęła włosy z twarzy zaczesując je do tyłu.
- Podejrzewam, że zależało Ci na czym innym.. - chłopak tylko westchnął wychodząc z dziewczyną z baru. Od razu uderzyło ich gorące powietrze, a po oczach mocno dawało słońce.
- Skąd wiesz, że zależało mi na czym innym? - zatrzymała się wyrywając rękę. Zawiesiła wzrok na nim mrużąc nieco oczy od promieni słonecznych.
- Chyba nie chcesz robić ze mnie idioty co? - uniósł brwi zatrzymując się przed dziewczyną.
- Dlaczego miałabym to robić? - machnęła ręką.
- Wyglądasz jak trup, cała jesteś roztrzęsiona, zatapiasz się w alkoholu, a gdyby tego było mało masz oczy jak za mgłą. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego w jakim jesteś teraz stanie. Chodź, nie będziemy tak stać na ulicy - ponaglił ją wyciągając do niej rękę.
- W normalnym jestem stanie, pokłóciłam się z Izzym, a Gina wyrzuciła mnie i Axla z mieszkania. To tyle, nic więcej - ale nie zamierzała w ogóle ruszać się z miejsca. Wciąż jednak obserwowała chłopaka przepitym nieco wzrokiem.
- Chodź mówię. Dam Ci to czego chcesz. Jeszcze mi będziesz dziękować - Tracii Guns nadal upierał się przy swoim i zapewne przekonywałby ją tak cały czas póki by nie uległa i nie zgodziła się iść razem z nim. Na szczęście nie musiało to trwać długo, bo już za trzecim razem Lizzy w końcu odpuściła. Chwyciła chłopaka za rękę i razem poszli dalej uliczką. Nie szli długo aczkolwiek może ona nawet nie czuła tego jak czas leci. Czuła się nieco zagubiona zarówno w mieście jak i w swojej czasoprzestrzeni. Niebawem jednak znaleźli się przed drzwiami mieszkania, w którym rezydował Tracii. Chłopak otworzył drzwi i oboje weszli do środka, po czym zaprowadził dziewczynę do pokoju, w którym stała niewielka kanapa, dwa fotele, telewizor, jakiś mały stolik z krzywymi nogami, a pomiędzy tym wszystkim walały się puste butelki i śmieci prawdopodobnie po ostatniej imprezie jaką tutaj urządził Guns. Jakby tego było mało, zasłonka w oknie była do połowy zerwana, a karnisz na którym się trzymała był urwany z jednej strony. Jednym słowem pobojowisko. Ten widok jednak był dla niej całkiem normalny więc się zbytnio tym nie przejęła. Usiadła na kanapie i oparła głowę na oparciu.
- Masz.. - położył na stoliku przed nią woreczek pełen białego proszku.
Dziewczyna podniosła głowę spoglądając na paczuszkę, a potem przeniosła wzrok na chłopaka.
- Żartujesz sobie...
- No nie. Powiedziałem przecież, że dam Ci to czego chcesz. Nic w zamian nie chcę
Rudowłosą zatkało. Nie miała zielonego pojęcia co mogłaby mu na to odpowiedzieć. Po przejściu ze Stradlinem mogła tylko doszukiwać się jakiegoś podstępu.
- Nie wierzę Ci - odparła po krótkiej chwili. Choć była nieco wstawiona to jednak jeszcze gdzieś tam posiadała trzeźwe i racjonalne myślenie na tyle by zachować ostrożność.
- Lizzy Rose.. - zaczął cicho po czym westchnął i kontynuował - Co jak co.. Ale mi nie wierzysz?
- A mam powód by Ci zaufać? - uniosła brwi.
- Znamy się już jakiś czas. Przypomnij sobie czy kiedykolwiek coś chciałem od Ciebie? - przechylił nieco głowę na bok.
- W zasadzie to nie.. Ale kładziesz przede mną woreczek pełen narkotyku i twierdzisz, że nic ode mnie nie chcesz. Izzy też tak mówił... - przerwała jednak, bo zdała sobie sprawę, że się za bardzo rozpędziła w mówieniu.
- Co masz na myśli? - zmrużył nieco oczy patrząc na dziewczynę.
- Nic. To jest nieważne. Kiedyś Ci zapłacę za to - sięgnęła po narkotyk po czym przyrządziła sobie krechę by wciągnąć ją nosem. Nie powstrzymała się nawet przed wzięciem kolejnej, od razu więc przygotowała drugą i także wciągnęła. Przez dłuższą chwilę siedziała ze spuszczoną głową zasłaniając twarz włosami.
- Lepiej? - Tracii postanowił przerwać tę nieco niezręczną ciszę jaka zapadła w momencie gdy rudowłosa dorwała się do narkotyku.
Jako odpowiedź dostał tylko potrząśnięcie głową. To była wystarczająca odpowiedź i innej nie dostał z resztą. Po kolejnych minutach, które powoli płynęły, dziewczyna dochodziła do siebie. Odzyskała normalne podejście do życia.
- Dzięki Tracii - wstała z kanapy przeciągając się. Na jej twarzy zagościł lekki uśmiech, a ona sama podeszła do chłopaka i pocałowała go w policzek.
- Za co to?
- Za troskę - zaśmiała się cicho. Była to absurdalna rzecz, bo nie można było nazwać troską tego, że ktoś daje drugiej osobie woreczek kokainy.
Chłopak nic nie odpowiedział ale za to odwzajemnił lekki uśmiech. Postanowił w międzyczasie jeszcze zamówić jakąś pizzę uzgadniając uprzednio z dziewczyną jaką chcą zjeść. W między czasie rudowłosa pozwoliła sobie na krótki, orzeźwiający prysznic by choć trochę doprowadzić się do porządku, który i tak już dawno zgubiła. Kokainę schowała do kieszeni w spodniach by być pewna, że nikt jej tego nie zabierze po czym się rozebrała i szybko wskoczyła pod prysznic. Odkręciła wodę ustawiając ją by była letnia i spędziła tak pod nią kilkanaście dobrych minut. Kiedy wyszła spod prysznica, wytarła się jedynym ręcznikiem jaki wisiał w łazience i z pewnością był to ręcznik Gunsa. Nie przeszkadzało jej to jednak. Ubrała się od razu po tej czynności i wyszła z łazienki. Była mocno zaskoczona, kiedy pizza była już odebrana i stała na stoliku przy kanapie.
- Mamy kolację - rzucił Tracii z uśmiechem po czym wyjął z szafki dwa piwa dla nich.
- Cudownie - zaśmiała się cicho dodając - jestem cholernie głodna,
- No to smacznego - uśmiechnął się do niej i zachęcił od razu do jedzenia po czym sam wziął jeden kawałek pizzy.
Rudowłosa pierw otworzyła sobie piwo i napiła się kilka łyków, a w następnej kolejności sięgnęła po kawałek pizzy. Czas im szybko upłynął ale za to miło. Liz dokończyła piwo odstawiając pustą butelkę na podłodze po czym podeszła do magnetofonu i włączyła kasetę. Uśmiechnęła się kiedy z głośników popłynął jej ulubiony zespół jakim był Aerosmith. Zaraz potem zawróciła na kanapę jednak nie usiadła na niej obok chłopaka. Postanowiła usiąść mu na kolanach okrakiem. Tracii położył tylko dłonie na jej udach po czym przejechał nimi na jej talię i przyciągnął do siebie. Bez wahania złożył na jej ustach pocałunek, jeden, drugi i kolejne, które przerodziły się w długie i namiętne pocałunki. Wsunął dłonie pod jej koszulkę, której dość szybko się potem pozbył z dziewczyny. Było już pewne co z tego wyjdzie. Rudowłosa odwzajemniła się tym samym. Rozpięła kraciastą koszulę chłopaka i zdjęła ją z niego pewnym ruchem. Zmienili pozycję. Tracii położył ją na kanapie a sam znalazł się nad nią rozpinając jej spodnie. W tym samym czasie zszedł z pocałunkami na jej szyję, a potem prosto na dekolt i jej piersi. Lizzy mu nie broniła, bo nie miała takiej potrzeby. Czuła się przy nim bezpiecznie i nie przeszkadzało jej nawet wspomnienie o tym co było z Izzym. Stało się trudno, czas zapomnieć i zająć się chwilą, która właśnie teraz trwała. Pozwoliła sobie na stosunek z Tracii Gunsem, a to doprowadziło do tego, że chyba zaczęło w niej rosnąć uczucie do niego. Być może pojawiło się już wcześniej kiedy wraz z jej bratem Tracii postanowił założyć zespół. Wtedy tylko mogła sobie nie zdawać z tego sprawy, bo była zbyt zajęta Stradlinem. Nie było o czym myśleć, teraz leżała obok innego po udanym stosunku z nim. Mimo krótkiej znajomości traktowała go jak przyjaciela, a teraz może nawet jako kogoś więcej. Nie zamierzała jednak przyznawać się do tego zbyt szybko. Leżąc tak z głową na jego klatce piersiowej nawet nie zwróciła uwagi kiedy złapał ją sen. Sam Tracii jeszcze leżał przez dłuższą chwilę bawiąc się jej rudymi włosami, po czym sam popadł w senność i zamknął oczy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz